Lubię góry. Ciężar plecaka i równy rytm kroków. Krople deszczu na skórze i drzewa. Podróże, sushi i moją kuchnię. Kocham koty. Dobrą książkę, półsłodkie wino. Leniwe popołudnia. Moją pracę.

Chciałabym być jak Esme Weatherwax, bliżej mi jednak do Agness Nitt - ona miała swoją Perditę, a ja mam moją Usagi...
Komentarze - Pogodynka

Pogodynka

18 December 2005

Znowu śnieżek. Czuję się jak pogodynka dla miasta Szczecina. Moje główne zainteresowanie to pogoda. Ale w sumie nie mam o czym pisać. To taki stan, kiedy nic, ale to absolutnie nic nie przychodzi do głowy, a jednak odczuwa się potrzebę sklecenia choć kilku zdań. Próbuję pisać ten diabelski referat, ale nie umiem się skupić, gdy Mroziu jest obok. W głowie projekt nowego layout'u, tuż tuż, ale jeszcze nie i to taki irytujący stan. I jeszcze mnie korci zwalidowanie Active'a, tyle że później będę pewnie żałowała. Wieczór z przyjaciółmi. Do wieczora daleko. A mnie się tak nie chce... Tak strasznie nic.
Komentarze - Wigilia

Wigilia

16 December 2005

Trzecia notka w ciągu doby, ale się rozpisuję przez ten doktorat. Cóż... pewnie jest to ostatni ślad mojego życia na tym blogu, gdyż teraz już na pewno zginę. Lord Rust podzielił się ze mną opłatkiem i życzył mi pozytywnego zakończenia doktoratu. Nie chichotał przy tym szaleńczo, nie był zgryźliwy, nie stroił min i nie krzyżował z tyłu palców - trzymał mnie za rękę, więc wiem. Teraz czekam na wybuch wulkanu na podwórku pod moim oknem, deszcz meteorów lub bezpośrednie trafienie rakietą bojową. Ta nagła zmiana frontu tłumaczy zapewne ten cholerny rok nieszczęść, to, że babcia wyprała mi czarny nowy golf razem z białymi, active'owymi skarpetkami, które zrobiły się szare i generalnie wszystkie nieszczęścia, które mnie spotkają przez kolejnych dziesięć lat. Na przykład fakt, że muszę jeszcze tu mieszkać przez przynajmniej pół roku. Ten koszmar powinien zrównoważyć Rusta. Nigdy nie sądziłam, że to możliwe. A jednak...
Komentarze - Nasty

Nasty

16 December 2005

Jest 8 rano, za oknem ciemno jeszcze i pada śnieg. Tak, dokładnie tak - pada, nie prószy, bo trudno inaczej nazwać to, co wykonują mokre, białe łaty w drodze z góry na dół. Na dobrą sprawę trudno je nawet nazwać śniegiem. Określenie "breja" samo ciśnie się do ust. W każdym razie ciemno, zimno, mokro i do domu daleko. Czemu daleko? A bo na uczelni siedzę. To mój nowy plan - odciąć się od wszystkiego, co mnie rozprasza i pisać. Widać, jak to skutkuje, czyż nie? Ale ta notka jest w ramach rozpisania, zanim przejdę do tak istotnych dla świata informacji, jak rodzaje stron adaptacyjnych. Let's pretend. Let's pretend you asked me to design a Web site for you. Then we also need to pretend, of course, that I said yes, which I would almost never do because freelance clients are usually nuttier than an Almond Joy and about as smart as a bag of hair. I'm speaking generally, of course. Now pretend I said, "I quit. You can design this site by yourself." Which I'd most likely do, because in this scenario you're the client, and I've already expressed my views about the client. Napisał projektant stron, Jim Frew i stał się moim bogiem. Dobrze wiedzieć, że gdzieś na świecie jest ktoś równie wredny jak ja. Breja przemieniła się w zamieć... Ciekawe jak do domu wrócę... Cała zima w tym pokoju w towarzystwie Lorda Rusta? Alleluja.
Komentarze - O materdeja!

O materdeja!

15 December 2005

Uff... święta się jeszcze nie zaczęły, a ja już wykończona. Robienie prezentów w epoce konsumpcjonizmu to jakiś horror jest. W skrócie wyglada to tak: tłum ludzi wpada do sklepu, tłum ludzi łapie co wpadnie w rekę, tłum ludzi gna do kasy, tłum ludzi wypada ze sklepu. Kolejny sklep, kolejny cykl wpadania i wypadania. Ponieważ szybko znudził mi się pierwszy tłum w jaki wpadłam, zatrzymałam się w Empiku na kawie, żeby spokojnie pomyśleć, przekonać łydki, że nie są za duże do wysokich kozaków oraz poczekać na następny tłum, tym razem okołopołudniowy. Na kawie zdybał mnie kolega Jacek ze studiów jeszcze, więc kilka tłumów przepuściłam koło nosa, mimo że niektóre wyglądały interesująco, tzn. kłębiły się w nietypowy sposób. A gdy i kolega Jacek dołączył do jednej z grup świątecznych konsumentów, odkryłam niebywałą prawdę. Kupowanie prezentów to, proszę Państwa, wojna jest. Jak w każdej wojnie przede wszystkim potrzeba przygotowania i taktyki. A więc wpierw rozpoznanie wroga, czyli durne pytania w stylu: "Co chcesz pod choinkę?" Durne, bo najczęściej zupełnie bezowocne, skoro odpowiedzi albo obejmują całą listę rzeczy niemożliwych, albo ograniczają się do zabójczego "Nic nie chcę". Podobnie podstępne są odpowiedzi konkretne - od razu wiadomo, że tej właśnie rzeczy się nie kupi, bo to żaden prezent. Bardziej sprawdza się tu technika na szpiega, czyli wałkowanie reszty rodziny, co kto potrzebuje. Można też zapamiętywać wskazówki - co kto kiedyś mruknął, wspomniał, nadmienił, zgubił. Nic strasznego - trzeba mieć tylko mózg jak komputer i gotowe. Po fazie rozpoznania wroga następuje skonfrontowanie swoich możliwości z rzeczywistością. Bolesne. Cholernie bolesne. Potem etap drugi - skonfrontowanie rzeczywistości z naszymi możliwościami czyli słynne "Nigdzie tego nie ma! Jest w każdym kolorze tylko nie w tym". Konfrontowanie rzeczywistości odbywa się oczywiście grupowo - wszyscy, dosłownie wszyscy, są zainteresowani dokładnie tymi samymi rzeczami i sklepami co my. Tu właśnie nawet najlepsza taktyka się wali, bo wrogami są rzesze innych taktyków. Miecze wymienione, sztandary powiewają na wietrze (przed świętami zawsze wieje...), krok marszowy dudni na mokrych chodnikach (...i leje jak z cebra). Do ataku!!! A kiedy już uda się pokonać wszystkich wrogów, dopchać do towarów, ujrzeć twarz wkurzonej i wymęczonej sprzedawczyni, następuje katastrofa. Bo w głowie po kilku godzinach szarpania i marznięcia pustka. I co dalej? Dalej to co zwykle - na zewnątrz uśmiechy: ale ładne, zawsze o takim marzyłam, a w środku: "o materdeja!". A wiecie, co jest najlepsze? Nie ważne, jak wcześnie zacznę robić prezenty, i tak się nie wyrabiam i ostatnie dokupuję tuż przed Wigilią. A kawę w Empiku mają świetną.
Komentarze - Kręci się kręci...

Kręci się kręci...

12 December 2005

HI/LO advance było w stylu HI/LO master. Chyba już wiem na czym polegają nowe zmiany. Ania ma więcej okazji by się na nas wyżyć. Przy piątym zwrocie nie wiedziałam, gdzie jestem, a to był dopiero początek dwukierunkowego układu. Po dziesiątym zwrocie czułam się już jak bączek dla dzieci. Ale nic to, bo obrotów było chyba z trzydzieści, jak nie więcej. Mimo wszystko - nawet pomimo wiatraka w postaci dziewczyny obok, podobało mi się. Nawet się chyba zmuszę do zajęć za tydzień. Aż mnie korci, żeby tego babsztyla z rękami jak cepy skrytykować, ale się chyba powstrzymam. Albo i nie, bo ostatnio nerwowa i rozkapryszona jestem. Czepliwa strasznie. No to sobie ulżę. Koło mnie ćwiczyła dziewczyna. Ruszała się pięknie. Ale przy tym tak wysoko nos nosiła, że jej chyba gwiazdy przesłaniał, przez co wydawało się, że jedyną gwiazdą jest ona. Tymczasem o kulturze i klasie nie świadczy to, jak bardzo można wygiąć rączkę w obrocie, ale fakt, że się przy tym nikomu nie przeszkadza. Albo przynajmniej stara się nie przeszkadzać. A na pewno mówi się "Przepraszam" jak się na kogoś wpadnie. Tymczasem łabędź z zewnątrz okazał się zwykłą podmalowaną gęsią od środka. I już jej nie polubię, prędzej nogę podstawię i sprawdzę, czy równie pięknie pada na dziób. Usagi jest ZŁA. Kolano znów pobolewa, ale przy szczególnych okazjach. Szczególne okazje to wszelkie ugięcia nogi. Szczerze mówiąc już mi się nawet nie chce próbować go naprawiać. I tak nowe mieszkanie jest jednopoziomowe i z windą. A składów robić nie muszę na codzień. Fitness gwałtownie spadł w rankingu moich zainteresowań. Nie mam czasu, ani ochoty na rozpalanie tej manii od nowa, nie teraz, nie gdy mam tyle innych rzeczy na głowie. Ale mimo wszystko dobrze mi tam - takie jedno miejsce na ziemi, gdzie Usagi jest tylko Usagi.

1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10, 11, 12, 13, 14, 15, 16, 17, 18, 19, 20, 21, 22, 23, 24, 25, 26, 27, 28, 29, 30, 31, 32, 33, 34, 35, 36, 37, 38, 39, 40, 41, 42, 43, 44, 45, 46, 47, 48, 49, 50, 51, 52, 53, 54, 55, 56, 57, 58, 59, 60, 61, 62, 63, 64, 65, 66, 67, 68, 69, 70, 71, 72, 73, 74, 75, 76, 77, 78, 79, 80, 81, 82, 83, 84, 85, 86, 87, 88, 89, 90, 91, 92, 93, 94, 95, 96, 97, 98, 99, 100, 101, 102, 103, 104, 105, 106, 107, 108, 109, 110, 111, 112, 113, 114, 115, 116, 117, 118, 119, 120, 121, 122, 123, 124, 125, 126, 127, 128, 129, 130, 131, 132, 133, 134, 135, 136, 137, 138, 139, 140, 141, 142, 143, 144, 145, 146, 147, 148, 149, 150, 151, 152, 153, 154, 155, 156, 157, 158, 159, 160, 161, 162, 163, 164, 165, 166, 167, 168, 169, 170, 171, 172, 173, 174, 175, 176, 177, 178, 179, 180, 181, 182, 183, 184, 185, 186, 187, 188, 189, 190, 191, 192, 193, 194, 195, 196, 197, 198, 199, 200, 201, 202, 203, 204, 205, 206, 207, 208, 209, 210, 211, 212, 213, 214, 215, 216, 217, 218, 219, 220, 221, 222, 223, 224, 225, 226, 227, 228, 229, 230, 231, 232, 233, 234, 235, 236, 237, 238, 239, 240, 241, 242, 243, 244, 245, 246, 247, 248, 249, 250, 251, 252, 253,

Strona 140 z 253

  • Ava gardner Agpamis*PL
  • Ava gardner Agpamis*PL
  • Ava gardner Agpamis*PL

Archiwum

Dodaj do czytnika Google

Copyrights ©Usagi.pl. Wszystkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie i rozpowszechnianie bez zgody Usagi.pl zabronione.