Still loving....
07 May 2009
Nie umiem zamknąć tego miejsca. Nie umiem usunąć go z sieci i zastąpić czymś nowym. Wstydzę się tu zaglądać i stawać twarzą w twarz z własną rozpaczą. Łatwo jest złamać człowieka.
Noszę się z zamiarem stworzenia czegoś zupełnie nowego, od podstaw, wspartego innymi założeniami. Jednakże każde wejście w to miejsce odwleka decyzję. One tu są - oddychają na tych stronach, ocierają się o moje stopy, gdy przeglądam notki. I umierają. Ale jadnak są. I jest tu też mój ból.
Usunięcie tego bloga to przyznanie, że ich już nie ma. Że nie wrócą, że to koniec. A ja nie chcę im na to pozwolić, chcę, żeby przy mnie zostały.
Nie chcę być szczęśliwa, nie chcę zapomnieć. Rzucam się w wir pracy i pracuję pracuję, pracuję, aż do wyczerpania. Kładę się spać, by od rana zacząć od nowa. Byle nie myśleć, byle nie czuć, byle szybciej płynęły dni. Na szczęście życie ludzkie jest krótkie.
Jestem im to winna. Za to, że je kochałam. Za to, że nie umiałam ochronić. Za to, że moje serce bije nadal, zamiast zatrzymać się w chwili, gdy Kasia umierała na moich rękach.
Mam mnóstwo pracy i klientów, doceniają mnie na uczelni, układa mi się z mężczyzną i mam pięknego kota. Piekę wspaniałe ciasta. Jestem cieniem tego człowieka, którym kiedyś byłam. To miejsce jest tak samo martwe jak ja.
Dziś mijają dwa lata, Pysiu, za trzy dni pół roku bez Kasi - Wasze odejście rozerwało mi serce.