Lubię góry. Ciężar plecaka i równy rytm kroków. Krople deszczu na skórze i drzewa. Podróże, sushi i moją kuchnię. Kocham koty. Dobrą książkę, półsłodkie wino. Leniwe popołudnia. Moją pracę.

Chciałabym być jak Esme Weatherwax, bliżej mi jednak do Agness Nitt - ona miała swoją Perditę, a ja mam moją Usagi...
Komentarze - Wieczór w kuchni

Wieczór w kuchni

13 January 2010

W ramach zabijania bezkomputerowego czasu, szukam innych zajęć. I kiedy wykończę już całe opakowanie słonecznika, zaś sama wykończę się Vimes'em i pratchettowskim mistrzostwem słowa, migruję do kuchni.

Dziś czas wypełniły mi jabłka i pomarańcze od kilku tygodni nabierające w lodówce niewłaściwych tendencji. Rafał kupuje je w ilościach hurtowych jako drugie śniadanie do pracy, potem zapomina, znów kupuje i w efekcie przeżywam istny boom owocowy, głównie jabłkowy.

Nie lubię jabłek. Z dwojga złego wolę pomarańczę, choć też nie przepadam. Mandarynki i banany omijam szerokim łukiem, ewentualnie zjem gruszkę. Ale gruszkę miałam jedną, a jabłek z trzy kilo.

Więc dziś był wieczór robienia dżemu.

Nie lubię też dżemów. Ale lubię spędzać wieczory przy stole w kuchni, kroić warzywa i owoce w równą kostkę i myśleć. Nic tak nie skłania do myślenia jak krojenie.

Kiedy mieszkałam z Dziadkami, owoce jadłam znacznie częściej. Dziadek już wtedy w ogóle nie wychodził na dwór. Co wieczór układał na starej, złotomiedzianej tacy kilka jabłek, mandarynki i tandetny, biały nożyk, a potem siadał w pokoju i powolutku obierał owoce. Jabłka kroił potem na ósemki, ostrożnie wyłuskiwał pestki, bo wiedział, jak bardzo je lubię, dzielił mandarynki na cząstki i rozdzielał owoce na białe, styropianowe tacki. Dla babci jedna tacka, dla mnie i dziadka druga. Przez cały wieczór podjadaliśmy je potem po kawałku, oglądając filmy lub seriale w telewizji i pijąc herbatę z cytryną. Maciek mruczał na fotelu u babci, a ja głaskałam śpiącą na moich kolanach Pyśkę.

Jeśli w repertuarze wieczornym były pomarańcze, następnego ranka spotykałam dziadka w kuchni, jak ostrożnie, w ogromnym skupieniu odcina z pomarańczowych skórek białe cząstki. Potem kroił je w drobniutką, równą kostkę z takim namaszczeniem, jakby milimetr w te czy we wte decydował o losach Wszechświata. A teraz nie mam nawet jednego, maleńkiego słoiczka z tamtą skórką kandyzowaną.

Siedzę w kuchni sama, w ciszy, jedynie nóż w moich dłoniach wystukuje miarowy rytm. Jedna skórka po drugiej zamienia się w idealną, drobną, równą kosteczkę. Upycham ją potem dokładnie w słoiczkach, przesypuję cukrem, ugniatam, już teraz przewidując aromat przyszłych wypieków.

Czymże są losy Wszechświata w porównaniu z tym momentem idealnej harmonii, gdy pachną jabłka, cynamon i pomarańcze, a ja mogę spokojnie pomyśleć? I zrozumieć go choć odrobinę lepiej.

Wieczór w kuchni
Komentarze - Lepię uszka

Lepię uszka

18 December 2009

Po południu mróz chwyta na dobre. Do babci docieram przemarznięta, ze ściągniętymi ustami i czerwonym nosem. Od drzwi dociera do mnie ryk telewizora z pokoju babci, dym z papierosa mamy, warkot wiertarki i mamrotanie ojca, który montuje karnisze.

Dostaję gorącej herbaty, jem twardawą bułkę z masłem, mama nerwowo mieli mięsa na farsz do uszek. Ojciec wiesza firanki i mama jak zwykle jest niezadowolona, że się ubrudził podczas wiercenia. I że "jazgoczemy i jej przeszkadzamy".

Ojciec w końcu wraca do domu śmiejąc się, że po drodze zamarznie, mama wyrzuca nas z kuchni, więc siedzimy z babcią na kanapie, gadamy i czekamy, aż mama zagniecie takie ciasto na pierogi jak lubi.

A potem, jak co roku, lepimy uszka siedząc przy kuchennym stole i rozmawiając właściwie o niczym ważnym, ale tak naprawdę o wszystkim, co najważniejsze... Trzy pokolenia kobiet: babcia, mama i ja.

Kocham te nasze coroczne wieczory przedświąteczne, gdy czasu rozmowy nie wylicza zegar, ale ilość farszu i ciasta. Woda bulgocze w garnku, uszka wypływają i nikną pod powierzchnią niczym małe, okrągłe ryby. Wyławiam je czerwoną łyżką cedzakową z czarną rączką, która ma chyba tyle lat co ja, wrzucam na talerz, podjadam po kilka z każdej partii. Takie na stojąco, prosto z garnka są najlepsze, po prostu niebo w gębie.

Rozwałkowuję kolejną porcję ciasta przy wtórze uwag babci, że nierówno i westchnień mamy, że za grubo. Dziadek umiał robić takie cienkie, cieniuteńkie, ogromne płaty ciasta, które później idealnie się cięło i lepiło. Moje płaty nie są takie - nieduże, nierówne, postrzępione, ale lepsze niż rok temu, a za kilka lat, kto wie...

I gdyby ktoś z zewnątrz przytknął twarz do szyby, zobaczyłby jasne wnętrze kuchni i trzy kobiety: drobną staruszkę pomarszczonymi rękami nakładającą farsz na maleńkie kwadraciki ciasta, zmęczoną kobietę ugniatającą kolejny placek do rozwałkowania i roześmianą dziewczynę wywijającą łyżką nad parującym garnkiem. Niby zupełnie różne, a przecież takie same...

Komentarze - Piekę pierniki

Piekę pierniki

18 December 2009

Śnieg za oknem, pierwsze spadki minusowe, cudnie jest!

Ava wpada do domu z ośnieżonym nosem i kitą, przynosząc w futrze chłód mroźnego poranka. Wszystkie dźwięki takie czyste, mocne: pierwsze ćwierkanie zmarzniętych wróbli, okrzyki mew, stukot kół pociągu i głosy dzieciaków. Aż chce się ubrać kurtkę, owinąć szyję szalikiem i wyjść na spacer.

Ale na razie zamiast spacerować piekę pierniki. Dziesiątki gwiazdek i choinek nabierają kształtu i barwy w piekarniku. Pienią się landrynki, pachnie miód i cynamon, lekko piecze język od piernikowego ciasta.

Jedna po drugiej wsuwają się i wysuwają blachy z rozgrzanego piecyka, stygną kolorowe witraże: zielone, złote i różowe. Ava ostrożnie trąca łapką jeden z nich - miliony roztrzaskanych drobinek rozbłyskują w promieniach słońca. Ava łapie najwiekszy kawałek w pyszczek i ucieka ile sił w łapach, a ja biegnę za nią pokrzykując i wymachując kuchenną ścierką.

Wbiegamy do sypialni, kotłując się wpadamy w łóżko. Bucha mroźne powietrze z uchylonego okna, pachnie przewietrzona pościel. Ava mruczy i zakopuje landrynkowy skrawek Świąt pod kołdrą...

Jestem szczęśliwa. Jestem po prostu szczęśliwa.

Piekę pierniki
Komentarze - Waniliowo i cynamonowo

Waniliowo i cynamonowo

30 November 2009

Rzutem na taśmę udało mi się załapać na Korzenny Tydzień. Po przejrzeniu ze stu blogów kulinarnych i stron z przepisami, po zaznaczeniu ponad dwudziestu przepisów w książkach kulinarnych machnęłam ręką na ciasteczka. Przyjdzie na nie jeszcze czas w grudniu, zdążę się jeszcze ciasteczkowych pierdółek, gwiazdek cynamonowych, piernikowych choinek, serduszek z migdałami.

A tymczasem zrobiłam... sernik.

Serniki to moje i Rafała ukochane ciasta. Niestety, w naszych rodzinach serniki jadaliśmy głównie kupne, mieliśmy więc okazję patrzeć, jak idea zwykłego, tartego sernika przemija gdzieś na rzecz potwornie słodkich, spulchnianych wyrobów sernikopodobnych. Gdy więc po wypróbowaniu piekarnika postanowiłam, że jestem gotowa spróbować czegoś bardziej skomplikowanego niż standardowe ciastko dwukolorowe, nasz wybór padł na sernik. I to nie byle jaki sernik, bo tradycyjny sernik Doroty.

Od tamtego czasu zjedliśmy już sporo serników własnej roboty. Był sernik z ajerkoniakiem na Wielkanoc, po którym rodzina chodziła nieco chwiejnie. Był też sernik z masą kajmakową oraz sernik Tiramisu, od którego nie mogłam się oderwać, a Rafał wybrzydzał. Ale właśnie sernik tradycyjny, mocno twarogowy, z dużą ilością rodzynek i skórki pomarańczowej smakuje nam najbardziej.

Tym razem przepis zmodyfikowałam pod Korzenny Tydzień. W serniku nie ma bakalii, czysta, mocno waniliowa masa twarogowa oblana polewą czekoladową z nutą cynamonu. Przepis tutaj: Waniliowy sernik w polewie cynamonowej.

Zdecydowanie polecam.

Waniliowo i cynamonowo
Komentarze - ...

...

15 November 2009

Spóźniłam się na Orzechowy Tydzień. A nawet kupiłam orzechy, wyłuskałam, odnalazłam mielone migdały. Nawet wyszukałam niebanalne przepisy. I tylko siły mnie opuściły.

Nie będzie ciastek migdałowo-marcepanowych oraz sałatki z pieczoną dynią. Nie będzie też biscotti z syropem klonowym i orzechami. Zamiast tego była pizza pepperoni w Pizza Hut, ogórki kiszone, gruszka i kieliszek czerwonego wina. I to wino to już było dla mnie o jedno dobro za dużo. Trzeba było poprzestać na ogórkach.

Już zdarzyłam zapomnieć, jak wymagający potrafi być weekend na uczelni i praca ze studentami. A jutro znów strony, layout'y i codzienna praca webmastera. Trzeba zrobić obiad, poprasować, podlać kwiaty. Orzechy muszą poczekać. Wszystko musi poczekać.

Byle do Świąt.

1, 2,

Strona 1 z 2

  • Ava gardner Agpamis*PL
  • Ava gardner Agpamis*PL
  • Ava gardner Agpamis*PL

Archiwum

Dodaj do czytnika Google

Copyrights ©Usagi.pl. Wszystkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie i rozpowszechnianie bez zgody Usagi.pl zabronione.