Buahahaha
30 April 2004
Walki o siebie część druga. Pora sprytny plan wcielić w życie. Moja Boska Kobieta zarządziła, że mam iść na siłownię, już ona mi pokaże. To znaczy pokaże mi, co mam ćwiczyć. I mam to ćwiczyć dwa razy w tygodniu po pół godziny, z dużym obciążeniem. I, cytując Boską Kobietę, będę po tym niezła laska.
Bleeee... Ja tak nie lubię siłowni... Ale dzięki temu moje plecy mnie znienawidzą tak, jak ja nienawidzę je.
Z racji tego postanowiłam się zamęczyć z Boską Kobietą i w niedzielę wybieram się na dwie godziny cardio. Co nas nie zabije, to nas wzmocni, a jak mnie zabije, to mi siłownia odpadnie. Będzie in plus.
I tak rozmyślając w drodze do domu, zdałam sobie sprawę z jednej rzeczy. Ja ten nieszczęsny klub i fitness muszę sobie zapisać do stałych wydatków miesięcznych i to długofalowych. Z moim zawodem i moim kręgosłupem, jestem skazana na niego do końca życia! A jeśli do tych zajęć co mam, dołożę jeszcze zajęcia na siłowni, to równie dobrze mogę tam zamieszkać. Czekają mnie ćwiczenia 5-6 razy w tygodniu + basen. Jeszcze sportowcem zostanę, dobre. Może zostanę instruktorką?
Z Gwiazdą w jednej szatni, nyah, nyah, nyah. Rany, ale absurdalny pomysł, buahahaha...