Lubię góry. Ciężar plecaka i równy rytm kroków. Krople deszczu na skórze i drzewa. Podróże, sushi i moją kuchnię. Kocham koty. Dobrą książkę, półsłodkie wino. Leniwe popołudnia. Moją pracę.

Chciałabym być jak Esme Weatherwax, bliżej mi jednak do Agness Nitt - ona miała swoją Perditę, a ja mam moją Usagi...
Komentarze - Prima contra Aprilis

Prima contra Aprilis

01 April 2005

Jakiś dziwny ten dzień - zupełne zaprzeczenie dwóch ostatnich. Komputery działały, ludzie się do mnie uśmiechali, na stepie było bosko, brzuch to jeden wielki zakwas. W ramach użalania się nad sobą, postanowiłam usunąć cellulitis. Obejrzałam się w lustrze i z żalem odkryłam, że akcja z góry skazana jest na niepowodzenie z braku przedmiotu usuwania. Do głowy przyszły mi rozstępy, ale okazały się pomysłem równie chybionym. Lustracja wyższych partii zmarszczek nie wykazała. Kupiłam więc żel/peeling pod prysznic CelluBlok, krem na rozstępy i maseczkę na zmarszczki. Dementuję plotki: nie, nie jestem normalna. Tak naprawdę to chyba mój jedyny problem. Kremu na mózg nie wynaleziono. Siedzę więc sobie rozkosznie zmęczona, cała różowa po zdzieraniu nieszczęsnego naskórka, cała lepka od kremu, z roześmianą mordą wysmarowaną żółtą mazią i jestem naprawdę, rzeczywiście i bez żadnego zamylania - pieruńsko szczęśliwa. Kobiety są proste, nie?
Komentarze - ...

...

02 April 2005

Pojechaliśmy z Mroziem do Poznania. W samochodzie cały czas grało radio. Doniesienia z Watykanu, czuwanie harcerzy, modlitwy. Wspaniałe gesty oddania, miłości, wsparcia. Nie wszystkie - dziennikarze znów zrobili sobie szopkę. Pani O., która już kilka razy mi podpadała, przeszła samą siebie. Po raz kolejny zrobiono widowisko z czyjegoś cierpienia. Jestem ateistką. Ciężko mi słuchać, jak gaśnie Gwiazda.
Komentarze - Pożegnanie

Pożegnanie

04 April 2005

Gwiazda zgasła w sobotę, nie ma już Jana Pawła II. Owszem, czuję żal, odszedł jeden z wybitnych umysłów naszych czasów. Ale nie umiem, i tu przepraszam, nie umiem nie dostrzegać błękitu nieba. Nie słyszeć śpiewu ptaków. Nie myśleć: wiosna. Nie umiem pogrążyć się w żałobie, nie cieszyć ze zmęczenia mięśni, nie uśmiechać. Nie umiem nie zauważyć, jak nieobecna myślami jest od kilku tygodni Ania i nie umiem nie myśleć, że ładnie jej z tym zamyśleniem. Ja żyję. Żyję pełnią życia, pomimo że ktoś inny już nie może. I nie będę rozpaczała, ale pójdę dalej. Bogatsza o tę chwilę żalu i zadumy, o te pare postanowień więcej, które przyniosła. Pójdę z uśmiechem, pasją, radością. Tak, żeby, gdy na mnie przyjdzie czas, nie bać się. Nie żałować. Żeby to nicość zatrzęsła się z lęku przede mną, a nie na odwrót. Łzy jeszcze nigdy nic nie zmieniły.
Komentarze - Usagi bloguje

Usagi bloguje

06 April 2005

Właściwie nie wiem, po co ludzie prowadzą blogi. Potrafię jeszcze zrozumieć twórców tych pseudoliterackich, felietonistycznych, kolekcjonerskich. Jednak nie każdy tak potrafi pisać, ma tyle do powiedzenia, umie ubrać w słowa to, co zaobserwował. A taki szary człowiek? Zwykły człowiek, taki jak ja, jak tysiące blogowiczów? Po co nam te ekshibicjonistyczne przelewanie swoich myśli i uczuć na klawiaturę? Skąd bierze się potrzeba stworzenia chociaż cząstkowej kopii swej duszy w Internecie? Czy rzeczywiście tak ważne jest te kilka komentarzy pod notką, kilka zdań: "rozumiem", "dasz radę", "nie zgadzam się"? A przecież nawet ja, mimo że traktuję ten blog po prostu jak jawny pamiętnik internetowy, którego nie zapomnę zabrać ze sobą, nawet ja zaglądam kilka razy dziennie - czy ktoś się wpisał? co wpisał? ktoś nowy? o, a skąd? Nie ma u mnie Księgi gości, bo w założeniu blog miał być tylko dla mnie. Wyrzuciłam zmienianie skórek i nadmiar grafiki, bo miał być jak wirtualny zeszyt. Ale nie jest. Ktoś tu zagląda, czasem zostawia parę zdań przemyśleń, czasem wychodzi bez słowa. A ja nie umiem się zdobyć na ohasłowanie, mimo że na pozór wściekam się, że nie mogę napisać niektórych rzeczy. Tak naprawdę mogę przecież, to tylko kwestia tego, jak bardzo jestem odważna i na jak wielką szczerość potrafię się zdobyć. Czy uważam, że moje uczucia, przeczytane przez innych ludzi, będą nadal moje, czy też rozmyją się, jak w kroplach deszczu. Czy ktoś będzie miał mi za złe to, co do niego czuję i co o nim myślę, czy też uzna moje prawo do tych uczuć, a przede wszystkim, czy mnie to obchodzi. Chyba jednak nie jestem tak odważna, jak bym chciała i chyba jednak niektórych notek nie umiem zostawić jawnych. Więc przemycam treści, łudząc się, że te kilka osób ich nie zrozumie. Tak jak tę dzisiejszą: "Znów wiosna, a ja znów zakochana. Nadal i ponownie, wciąż tak samo beznadziejnie." Ja dobrze wiem, po co zwyczajni ludzie zakładają blogi. Z potrzeby akceptacji, smutku i samotności.
Komentarze - oshitoshitImgonnadieoshitImgonnadie....

oshitoshitImgonnadieoshitImgonnadie....

07 April 2005

Mam wariacką passę. Najpierw ludzie byli dla mnie cały czas mili (piątek), potem Mroziu tryskał pomysłami (weekend), w poniedziałek fantasycznie mi się pracowało, wtorek był niesamowicie optymistyczny, środa składała się z samych nieoczekiwanych przemiłych zmian planów, a dziś wszystko mi się udawało i spotkałam mnóstwo sympatycznych ludzi, których nie widziałam od lat. Po prostu wpaść w ekstazę i turlać się z szaleńczym chichotem - nic innego nie pozostaje, bo takie rzeczy się nie zdarzają. Zamiast tego boję się potwornie. - Każda akcja wywołuje reakcję. - Raz na wozie raz pod wozem. - Równowaga w przyrodzie musi być zachowana. - Ying nie może istnieć bez Yang. To tylko próbka tego, co tłucze mi się po głowie. Czeka mnie wybitnie ciężki tydzień...
Komentarze - Mood in blue

Mood in blue

09 April 2005

Nowy layout. Mood in blue
Komentarze - Wena

Wena

11 April 2005

Wszystko mnie boli, chyba się przeziębiłam. Poziom mojego samopoczucia leci na łeb i nie wiem, czy to przez wiosnę i latanie w lekkiej kurtce, czy przez rozwalone dziąsło, czy przez wydumane lęki. W każdym razie czuję się coraz gorzej, boli mnie gardło, kości i głowa. Po prostu pięknie. Nie chce mi się ćwiczyć - po prostu nie chce. Jak zawsze, gdy jestem rozdarta, we łbie kiełkują mi wizje tego, co mogłabym zrobić zamiast męczenia na sali. Głównie graficzne. Kuszące. Nie lubię tego stanu pustki w żołądku. Wierci, wzbudza dreszcze, narasta, aż w koncu siadam i coś tworzę: wiersz, grafikę, kawałek kodu. Zawsze dziwiło mnie, że z nieprzemyślanych zlepków słów potrafię stworzyć coś z sensem. Teraz dziwi mnie jak z figur, zdjęć i barw powstaje strona. U mnie to nigdy nie jest warsztat artystyczny, nigdy nic nie jest zaplanowane - ot, podążam za pomysłem - od słowa do słowa, od kreski do kreski. Zawsze zaczyna się tak samo, czyli od niezamierzonych działań, bez wyraźnego zarysu, a potem nagle nabiera kształtu i już wiem - to ten, jeden i niezmienny. I takie dzieła są mi bliskie przez długi czas, te tworzone według planu nigdy nie spełniają moich oczekiwań. Czasem jednak pustka zawodzi. Nie tworzę nic i pozostaje tylko to wyczekujące uczucie. I wtedy trzyma przez kilka dni, a ja się męczę. To tylko kwestia wyboru. To tylko kwestia decyzji. Niekiedy nie chcę tworzyć niczego. Jak dziś.
Komentarze - Zebranie

Zebranie

12 April 2005

Miałam dziś zebranie katedry. Kolejne, bo my teraz ambitni i zorganizowani jesteśmy. Zloty połączone są zazwyczaj z prezentacją jednego doktoranta i dyskusją, mniej lub bardziej zapalczywą. Dziś była bardziej. Przyglądając się członkom katedry, z zacięciem jadącym po koleżance, zaczęłam dostrzegać pewne zależności. Każdy zespół ma bowiem swoją specyfikę, która przechodzi na jego uczestników. Zakład pana R. to zakład genialnych organizatorów. Nie ważne co, oni wiedzą lepiej. Wymieniają swoje uwagi ściszonymi głosami, ale tak, by było widać, że wiedzą. Spotykają się regularnie, wszyscy i organizują (się). Przydzielają sobie zadania i o nich zapominają. ORGANIZATORZY. Drugi zakład to grupa pana O. Ten zespół to aktywiści. Oni ciągle coś robią: konferencje, kluby, ulotki. Stoją za sobą murem, często nieco bezmyślnie, ale razem. Kontaktują się zawsze i wszędzie. Ciągle mają coś do roboty, szczególnie jak nic nie mają. AKTYWIŚCI. Trzecia grupa to zespół pod przywództwem pana N. Należą do niego ludzie cisi, uśmiechnięci, spokojni, nieco cyniczni. Nigdzie się nie spieszy, wszystko da się zrobić, burzliwe dyskusje są bez sensu. Nieco idealistyczni, z poczuciem misji. Kiedy się spotykają, rozmawiają, o ile wogóle się spotkają. OPIERDALACZE. U Organizatorów terminy spotkań wyznacza pan R. i mają na nich być wszyscy. U Aktywistów każdy termin jest terminem spotkań i jest to termin o dowolnej porze, w której pan O. jest na uczelni. Opierdalacze robią listę, kiedy wszystkim pasuje, potem umawiają się, że zadzwonią, jak będą mieli jakąś sprawę. Dzwonią rzadko - rzadko mają sprawy. Zastanawiające jest, jak każda z grup dobiera sobie nowych uczestników - niby przypadkiem i z przydziału, a jednak... Przydzielono mnie oczywiście do pana N. Idealne trafienie.
Komentarze - Mężczyzna

Mężczyzna

16 April 2005

Najpierw mnie mężczyzna na trzy dni porzucił, a potem powrócił. To były najmilsze moje dni od dawna i największa radocha na jego widok. Prawie że się z tej radości pobiliśmy. Koty z rezygnacją powróciły do starych zasad: niewłażenia mężczyźnie na biurko, niespania ze mną na całej szerokości łóżka, niejedzenia wspólnych kolacji na stole. Życie wróciło do normy. Znów mam bajzel w całym pokoju, chodzę spać o jakichś chorych porach - koło 23 (!), z niczym się nie wyrabiam i jadam niezdrowo. Tak, mężczyzna to skarb i lepsza połowa. Są i plusy: - śpię tylko na jednej poduszce, więc nie muszę nagle w nocy decydować, na której teraz. - mam expresowego dostawcę chipsów. - mogę się kłócić o poglądy i dochodzić do wniosku, że społeczeństwo składa się z idiotów. - mam na kogo zwalić winę za wszystko, co mi nie wychodzi. - mogę się lenić i twierdzić, że przy nim się nie da pracować. - słyszę, że nie jestem gruba. Jeden mężczyzna, a tyle radości...
Komentarze - Weiderzę sobie

Weiderzę sobie

18 April 2005

Chwilowo Weider zaspokaja całą moją potrzebę pisania i zwierzeń - w sumie ma to nawet sens. Każdy odliczony dzień to sedno tego, co mnie zajmuje. W zapiskach to tylko kawałek linijki wykreślającej nowy dzień, ale to także ból, pot, zacięcie i walka z samą sobą. Codziennie przypominam sobie każdą sztuczkę, jaką znam, a która zmniejsza wysiłek i ból. I codziennie odmawiam sobie zastosowania każdej z nich. Potem przez parę chwil leżę na kocu i zastanawiam się, czy wogóle wstanę, czy następnego dnia zdobędę się na dalszy trening. I nigdy nie wiem - aż do następnego poranka, gdy znów się kładę i zaczynam serie. Ale dam radę - przecież to ja, ja zawsze daję. Czasem nie mogę uwierzyć, że sport stał się dla mnie tak ważny - koło fotela leży sobie sztanga, obciążniki na ręce jadą ze mną w góry i do Egiptu. Mroziu też wsiąkł i coraz częciej zamiast przy komputerze, spędzamy czas w Activie, na spacerach, machając sztangą. Nasze rozmowy zdominowały diety, techniki, treningi i pomysły na zdrowe życie. Nie stosujemy, ale jednak. Ale coś jednak zgrzyta. Brak fascynacji? Utrata celu? Pewne zawieszenie? Odkąd trafiłam do Active'a, ciągle się uczę. I doszłam do momentu, w którym powinnam pójść dalej, dowiedzieć się więcej. Nie, nie chcę zostawać instruktorką - mam dość pracy z ludźmi na uczelni, ale z drugiej strony chcę czegoś więcej niż mechaniczne powtarzanie ćwiczeń po instruktorze. Znudził mnie ostatnio pump, ABF i inne tym podobne zaczęły mnie usypiać, wszelkie brzuszki po Weiderze to kpina, HI/LO nigdy nie lubiłam, zresztą podobnie jak wszelkich rzeczy tanecznych. Zostały mi rowery, których nie cierpię. Bawi mnie za to praca nad sobą w domu - sztanga i Weider i jeszcze pseudo Gimnactive. No i co teraz?
Komentarze - Droga

Droga

20 April 2005

Generalnie to wyluzowałam z życiem. Ćwiczę, gdy ćwiczę. Pracuję, gdy pracuję. Wybitnie rozsądnie. Nie mam większych zapotrzebowań ani wiekszych marzeń. Jakieś cele, których realizacja lub nierealizacja nie bardzo mnie obchodzi. Jakieś myśli, które nie zostają na dłużej. Ramki mnie już nie męczą. Weszłam w etap życia, gdzie idzie się polną drogą. Trawa pod nogami, niebo nad głową niebieskie, w zbożu można się ukryć przed światem. Świerszcze leniwie cykają, a motyle barwią koniczyny plamami czerwieni, błękitu i złota. Droga wije się wstęgą, niewielkimi pagórkami, pośród niedużych kęp drzew, których chłodny cień przynosi odpoczynek wędrowcom. Ludzie uśmiechają się, wracając z pola, zapraszają na świeży chleb i zsiadłe mleko. Moja droga zrobiła się swojska, znajoma, spokojna. Dobrze mi się wędruje. I gdy siedzę oparta o jabłoń, gryząc pachnące jabłko i patrzę przed siebie, na horyzoncie zamglone widnieją góry. Ostre krawędzie, ciemne zbocza, wichry i pozostałości śniegu. I wspinać się trzeba będzie krwawiącymi palcami. Ale to dopiero przede mną. Skowronek śpiewa. I koniczyna pachnie upojnie...
Komentarze - Siemianów

Siemianów

22 April 2005

Nie chcę mieć wspomnień. Nic nie przynoszą, tylko cierpienie. Pamiętam wyprawy na wieś do mojego i brata ukochanego Siemianowa. Lata spędzane na zabawach z Baśką i jej źrebakami, cielakami, kotami i psami. Wąskie spracowane dłonie prababci i wygłupy rowerowe wujka. Gorące żniwa, zginające do ziemi wykopki, sianokosy i wyprawy na rwanie wiśni. Las, pełen grzybów, mrówek, jeziorek w lejach po bombach, ptaków. Reperację dachu obory, wspinaczki po drzewach, wspaniałe kryjówki w stogach i na balotach. Dni wypełnione ciepłem, śmiechem, smakiem porzeczek i zapachem zborza. Potem Baśka odeszła i ziemi też coraz mniej było i skończyły się żniwa. Wycięto starą topolę. Jezioro ktoś kupił i ogrodził. W pamięci mam dzień, gdy zmarła prababcia. Weszłam do domu po basenie, a babcia siedziała przy telefonie taka spokojna, zbyt spokojna. Tą samą drogą przyszła wiadomość o śmierci wujka, tylko to na mnie wtedy wypadło i to moje emocje zastygły. A potem było tylko gorzej... I to uczucie dwa lata temu, że ja już tu nie wrócę. Że ostatni raz patrzę z ganku w to granatowe niebo na spadające gwiazdy. I ten śmiertelny spokój znowu. I już nie mam, gdzie wracać. Czas niszczy wszystko, co kocham. Zostaje gorycz. Czasem mam wrażenie, że mnie przepełnia, że to już nie tylko serce, ale wylewa się ze mnie porami. A wciąż więcej napływa z zewnatrz. Nie chcę pamiętać. Nie chcę kochać. Za to nienawidzę. Społeczeństwa, tego państwa, tej rzeczywistości. Tego, że wszystko potrafię przewidzieć, a jednak boli. Moje dzieciństwo właśnie umarło. Wyprzedane, porzucone, rozkradzione wraz z Siemianowem. I mogłam tylko stać z boku i patrzeć... Stałam i patrzyłam. Do końca.
Komentarze - czy ty wiesz, że weekend jest...

czy ty wiesz, że weekend jest...

23 April 2005

No wiem, wiem. Ale dla mnie to żadna różnica. W ramach załatwiania spraw weekendowych, co u mnie równa się sprawom zaległym, napisałam sobie bloga od nowa. Właściwie... wyszła mi z tego strona domowa, pomniejszona o dział "o mnie". Ale nareszcie zaczynam mieć to coś, co tak bardzo chciałam: szansę zupełnej przeprowadzki do świata wirtualnego. Moje wiersze, cytaty, rozpiski treningów, adresy internetowe - wszystko w jednym miejscu, dostępne globalnie. Są i minusy - chwilowo wcięło mi RSS'a, blokadę IP oraz ukrywanie notek. Jakoś przeżyję. Nie sądzę, żeby do jutra zaatakowało mnie 1000 kretynów piszących "muuu", Larki nie zubożeje, jak nie przeczyta raz czy drugi moich wyn(at)urzeń, a panna Anna i tak pewnie wie, że się na Jej widok rozmaślam. I tak mi właśnie zniknęła sobota. A jutro uczelnia i zniknie też niedziela. Zapracowana jestem w weekendy.
Komentarze - sama sobie sterem i okrętem

sama sobie sterem i okrętem

25 April 2005

Dochodzę do wniosku, że jeśli mam coś przeżyć, to muszę to przeżyć. Nawet jeśli zrobię wszystko, żeby tego uniknąć, to i tak mnie trafi - nie z tej strony, to z innej. Jakiś czas temu oddałam pracę nad stroną dla dentystów innemu webmasterowi. Oddałam z przyczyn jasnych i oczywistych, a mianowicie, żeby się nie wykończyć. Webmaster przejął i teoretycznie powinnam mieć z nimi spokój. Jak to jednak zwykle bywa, teoria zupełnie nie pokrywa się z praktyką. Każdy problem z webmasterem jest mi przez dentystów zgłaszany. A co mnie to obchodzi, jak sobie ułożyli kontakty? Najgorsze jest to, że ja tak mam zawsze. Wchodząc w jakąkolwiek grupę ludzi, zawsze przyciągam do siebie albo dziwadła, albo ludzi potrzebujących wsparcia. Podobnie jest z mężczyznami. Całe życie poszukuję kogoś, kto by mi był sterem, kto by pokierował moim życiowym okrętem i pomógł wyminąć rafy. Tymczasem to ja zawsze kończę jako opoka. A przecież ja też jestem dziwadłem - słabym, rozchwianym, wrażliwym... Jestem. Gdzieś tam, w środku, głęboko. To tylko ciężar problemów innych czyni mnie silną.
Komentarze - T.N.T. for the brain

T.N.T. for the brain

26 April 2005

Kiedy byłam mała, ojciec czytał mi na dobranoc "Bajki robotów" Lema. Chodził ze mną przez miasto i rymowaliśmy. Godzinami słuchał ze mną "Lata Muminków". Kupował mi klocki, a potem budowaliśmy zamki. Kiedy byłam mała, mama obcinała mnie "na pazia" i ubierała w spodnie. Przynosiła kawałki sera żółtego na ucztę dla kolejarzy, gdy składałam kolejkę elektryczną. Pozwalała mi bębnić na garnkach. Zamiast lalek wręczała mi kredki i blok rysunkowy. Spokojnie znosiła fakt, że ojciec karmił mnie zupą rybną, zamiast kaszkami. Kiedy byłam starsza rodzice posłali mnie do szkoły pływackiej. Chodziłam na karate, żeby przestać być beksą. Nikt mi nie zabierał młotka i śrubokretów. Robiłam tysiące dziwnych zabawek na choinkę. Dostałam "Jeźdźców smoków" w prezencie. Zamiast na kolonie, jeździłam na obozy wędrówne w góry. Przeczytałam "Trylogię", "Opowieść o prawdziwym człowieku", "Okręt" i "Twarzą ku Ziemi". W fazie dorastania przeczytałam całą klasykę fantastyki, kryminałów, książek wojennych i historycznych. Nie chodziłam na dyskoteki. Nadal chodziłam w spodniach. Dostałam od taty scyzoryk. Co tydzień siedziałam na siłowni. Nauczyłam się wyszywać i strzelać z wiatrówki. Jako osoba dorosła poszłam na studia informatyczne na Politechnice. I ja się dziwię, że rąbnięta jestem...
Komentarze - O szyby deszcz dzwoni...

O szyby deszcz dzwoni...

27 April 2005

W taki dzień jak dziś, zmęczona jestem codziennością. Przestaję być zadowolona z tego co mam, zaczynam szukać zupełnie nowych ścieżek. W taki dzień, jak dziś, mam ochotę rzucić pracę, zerwać z chłopakiem, wyprowadzić się od rodziny i zacząć całkiem nowe życie. Nawet nie lepsze, po prostu inne. W taki dzień, jak dziś, wspominam każde życiowe rozwidlenie dróg i na nowo podejmuję każdą decyzję. Goniona wrażeniem, że gdzieś tam, w jakiejś innej rzeczywistości inna ja jest teraz szczęśliwsza, próbuję zrozumieć, co doprowadziło mnie do tego miejsca, tu, gdzie ja szczęśliwa nie jestem. W taki dzień, jak dziś, czuję się mała, słaba i niezadowolona ze wszystkiego. Chciałabym uciec od samej siebie. Chciałabym uciec od tych wszystkich ludzi wokół mnie, od każdego małego problemu, od każdej niepewności. W taki dzień, jak dziś, życie wydaje się przeszkodą nie do pokonania.
Komentarze - I am doomed

I am doomed

29 April 2005

Ponieważ babcia w szpitalu, przejęłam dowodzenie w domu. Dosłownie i bynajmniej nie zamierzenie. Po prostu nagle wszystko zaczęło rozbijać się o mnie. Do konsultacji Mrozia nawet co do tego, czy powinien oddychać, jestem już przyzwyczajona, jednak zaczęłam brać udział także w procesie decyzyjnym dziadka. Ja robię zakupy, ja trzymam pieniądze, ja decyduję. Nawet koty przeniosły swoje zainteresowanie na moją osobę i ciągle mnie pilnują. Stałam się ŻYWICIELEM. Sytuacja jest niekorzystna. Bo nie tylko otoczenie, ale ja sama doskonale wpasowałam się w zaistniałą lukę. Nagle zaczęłam zwracać uwagę na rzeczy, na które zazwyczaj nie zwracam. Objawiła się u mnie nadobowiązkowość, nadopiekuńczość oraz czepialstwo. Ciężar prowadzenia domu przygiął mnie do ziemi i spowodował chwilowe załamanie, które trafiło bezpośrednio w K. K. dzielnie stawiła mu czoła i sytuacja została opanowana. Ale tak już na poważnie - nie dorosłam do prowadzenia domu i chyba nigdy nie dorosnę. Co i tak nie ma większego znaczenia, bo dom mnie nie będzie pytał o zdanie.
  • Ava gardner Agpamis*PL
  • Ava gardner Agpamis*PL
  • Ava gardner Agpamis*PL

Archiwum

Dodaj do czytnika Google

Copyrights ©Usagi.pl. Wszystkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie i rozpowszechnianie bez zgody Usagi.pl zabronione.