Japonia 14-26 maj
10 May 2018
Marzyłam o tym tak wiele lat.
Nie mogę uwierzyć, że to zobaczę.
Kategorie:
17 May 2018
Mistyczne Nikko a potem skrzyżowanie Shibuya w godzinach szczytu.
Japonia nie zawodzi. Pociągi mkną z ogromną prędkością. Japończyków są potworne ilości. Światła, muzyka, biznesmeni na biało czarno i zbuntowana młodzież z kolorowymi włosami. Parno. Duszno. Głośno. Tysiące świateł. Mało samochodów. Uśmiechy. Ukłony. Zajebiście mili ludzie z namaszczeniem wykonujący swoje obowiązki. Niesamowity świat.
Tokyo jest wielkie. Budynkami. Przestrzenią. I ludźmi.
A jutro Kioto. Czym ono zaskoczy?
Kategorie:
18 May 2018
Siedzę w "pokoju" w najczystszym, najcichszym hotelu ever. Co ciekawe nie mam drzwi tylko ekran z materiału, a cały pokoj wypełnia łóżko.
Pozostali mieszkańcy zza ścian są cicho.
Koedukacyjna łazienka lśni czystością.
W koedukacyjnej toalecie nie śmierdzi.
We wspólnej części posiłkowo-rekreacyjnej każdy sprząta po sobie.
Od 17:30 jest godzina piwa za darmo, ale nikt go nie żłopie. Ludzie piją jedno - dwa i myją kufel. A potem wycierają do czysta i odstawiają na miejsce.
Siedzę w samym sercu Kioto, tuż koło targu, na którym sprzedają wszystko co się w morzu rusza oraz grillowane wróble i sobie myślę, że pochodzę z kraju strasznych buraków.
Kategorie:
19 May 2018
Fushimi-Inari Shrine. Wielkie kłamstwo fotografów i filmowców. Wielka prawda przejawiająca się w tysiącach Tori i turystów wędrujacych pod górę.
Jednak im wyżej tym ciszej i bardziej pusto. Las pachnie. Setki kamiennych lisów patrzą spomiędzy ołtarzy. W czerwonych i złotych kubraczkach, czasem w czapeczkach. Patrzą.
Na samej górze główny ołtarz. Ukłony. Dzwoniące monety. Dwa klaśnięcia. "Pozwól mi tu kiedyś wrócić.", "Zdrowia dla mnie i mojej rodziny.", "Przynieś mi sukcesy w pracy." Setki, tysiące życzeń codziennie na barkach małego liska. Za garść drobnych i nieco grillowanego tofu.
Nawet bóstwa tu są zapracowane.
Kategorie:
20 May 2018
A dziś pojechaliśmy na wieś.
Najpierw do Arashiyamy oglądać las bambusowy, później kolejką widokową na wiochę, gdzie zjedliśmy na lunch tutejszą wołowinę wagyu, a potem znów przez Kyoto do pierwszej stolicy Japonii, Nary, gdzie po mieście i lesie wokół świątyń biegają stada danieli.
To chyba tylko w Japonii tak można. Metrem na stację Kyoto, pociągiem do Arashiyamy, kolejnym pociągiem dalej i później znów do Kioto by zaraz po drodze zmienić zdanie, przesiąść się w następny do Nary, potem autobusem do świątyń i z powrotem, pociągiem do Kyoto i wreszcie metrem do hotelu.
W jeden dzień dwa miasta, kilka świątyń i wróciliśmy na czas, by przenieść się do nowego hotelu.
Spróbujcie tak w Polsce. Powodzenia.
Kategorie:
24 May 2018
Uwiodła mnie.
Budynkami do nieba. Komunikacją. Ludźmi. Cichymi zapomnianymi świątyniami i morzem świateł.
Przyjeżdżałam tutaj nastawiona na konfrontację marzeń z rzeczywistością i że się zawiodę. Wyjeżdżam z poczuciem straty.
Patrzę na lśniącą Tokyo Tower i myślę sobie, że to piękne, że marzenia się spełniają, a zarazem okrutne, że nie mogą trwać wiecznie.
Japonia skradła mi serce.
Kategorie:
Kategorie:
27 May 2018
Wróciliśmy. Wymęczeni i zasypiający w locie. Nogi mi spuchły jak banie.
Na lotnisku w Warszawie przeżyłam szok toaletowy (cenowy mam od dawna). Ryanair standardowo próbował z nas zrobić sardynki. W busie z lotniska rodacy zapoznali nas z połową swojej rodziny i "Jolka chodzi z Darkiem? No co ty mówisz!" oraz urządzili zbiorowe oglądanie meczu, a na koniec jakaś baba próbowała nam ukraść taksówkę.
I wiecie co? Tokijskie metro w godzinach szczytu to przy tym zen i bajka.
Kategorie:
29 May 2018
Wróciliśmy kilka dni temu, powoli mija nam jet lag, przechodzi popowrotna depresja, wsuwamy się w znane nawyki i rytuały, zapadamy w ten dobrze znany stan rutyny, gdzie rano kawa, potem praca, po południu rozważania nad obiadem, a wieczorem zgon ze zmęczenia.
Ten urlop był jednak na tyle inny, że wróciłam z postanowieniami i siłą do zmian. Kiedy idziesz pod górę w świątyni i czujesz, że zaczyna buntować się serce, wiele rzeczy się nagle układa w głowie. Kiedy po wyjściu z samolotu kostek od nóg nie widać pod opuchlizną, a prawa ręka boli nawet przy trzymaniu kubka - zaczynasz sobie zdawać sprawę, jakim idiotą jesteś.
Jestem idiotką. Całe życie haruję jak głupia, bo nie umiem powiedzieć NIE. Bo zżera mnie poczucie winy wobec innych, nigdy wobec siebie. I to mnie w końcu zabije. Nie choroba, nie wypadek, sama się zabiję z poczucia winy i obowiązku.
No więc NIE. Nie odbierajcie tego źle. To w większości wypadków nie WY, tylko JA. Ja, która potrzebuje czasu dla siebie. Dla przyjaciół, znajomych, rodziny. Dla walnięcia się z książką na kanapie i czytanie do upadłego, a nie na czas. Do wyjścia na ćwiczenia czy rehab, żeby nie skończyć jako kaleka, bo nadmiarowe 15 kg to już mam. Do przygotowania sobie wreszcie normalnego jedzenia, zamiast klepania kolejnego kodu. Bo to co dla Was jest "godzinką mojego czasu", to dla mnie jest kolejną godziną przy komputerze, na głodnego, po której padam na ryj. Bo ja przy komputerze spędzam nie tę "godzinkę", ale 10 godzin dziennie pracując. Nie grając, nie oglądając filmów, pracując. I już mam dość.
Wiecie o czym marzę? O dniu, w którym będę mogła po prostu posiedzieć i pogapić się przed siebie. I nie myśleć, że zaraz muszę wracać do pracy.
Więc NIE.
Kategorie: