...
07 November 2010
Słabo sypiam. Budzę się w nocy i zastanawiam, czy wstać i zacząć dzień, czy przenieść się na kanapę i spróbować dospać, czy może po prostu udawać, że wcale się nie obudziłam. Dni już nie odliczam, chwile mijają zupełnie chaotycznie. A ja ignoruję siebie.
Powoli i metodycznie usuwam wszystko to, co mi przeszkadza. To potwornie skomplikowane kłębowisko uczuć, wspomnień, lęków i pragnień. Dążę do maksymalnego uproszczenia własnego ja. Pozbywam się złożoności poprzez eliminację kolejnych osobowości składowych. Chcę wreszcie dotrzeć do sedna.
Bezsilność i poczucie winy po Pyśce - won! Niepewność po doktoracie - wynocha! Gorycz wywołana chorobą dziadka - za drzwi! Lęk o babcię - też. Dążenie do perfekcjonizmu - a komu to potrzebne! Ambicje zawodowe - to samo! Gepardy - zapomnieć! Rozczarowania - porzucić! Szok po śmierci Kasi...
Jeszcze nie dziś, jeszcze nie teraz, jeszcze nie umiem. Wciąż ciemność w tym miejscu.
Odzieram siebie z siebie. Odzieram po kawałku. Aż nie zostanie żadna cząstka, która wie, jak to boli.