Lubię góry. Ciężar plecaka i równy rytm kroków. Krople deszczu na skórze i drzewa. Podróże, sushi i moją kuchnię. Kocham koty. Dobrą książkę, półsłodkie wino. Leniwe popołudnia. Moją pracę.

Chciałabym być jak Esme Weatherwax, bliżej mi jednak do Agness Nitt - ona miała swoją Perditę, a ja mam moją Usagi...
Komentarze - Mój dom jest tu

Mój dom jest tu

04 August 2005

Wiecie, co robię? Nigdy byście się nie domyślili. Wcinam pierogi z jagodami podetknięte mi pod nos przez babcię i jestem w siódmym niebie. Mmmm, pycha. Jeszcze wczoraj 40 stopni i błękitna woda w basenie, a dziś... jakbym nigdy nie wyjeżdżała. Kocham takie wyjazdy i kocham powroty. Mimo że wiem, iż za kilka dni znów zatęsknię do nowych miejsc, potraw, zapachów. Ale to bardzo ważne, wiedzieć dokąd się przynależy, znać swoje miejsce. Wtedy można włóczyć się po uliczkach Paryża, siedzieć na ławce w ogrodach Daliego w Barcelonie, oglądać wschód słońca nad jeziorem w Finger Falls, wpatrywać się w gwiazdy nad Nilem i szeptać: "Mój dom jest tam". Za każdym razem, gdy po długiej nieobecności otwieram drzwi i czuję zapach domu, gdy wtulam się w stęsknione futerko Pysi, ogarnia mnie spokój i szczęście. I przez te parę chwil nie chcę być nigdzie indziej. Czasem zatrzymuję to uczucie na tydzień, czasem się udaje na dwa... A potem Kenia, Tybet, Indie, Australia... miliony krajobrazów, które trzeba poznać, tysiące potraw, których trzeba spróbować, setki ścieżek do przebycia. Cały ogromny świat i tylko jedno życie, by wszystko zobaczyć.
Komentarze - Menu

Menu

07 August 2005

Jakoś nie mogę dojść do siebie po tym Egipcie. Już pomijam zupełną i kompletną niechęć do robienia czegokolwiek i chodzenie spać o 20. Te objawy na pewno wskazują na to, że jest źle, ale jest coś, co wskazuje, że jest znacznie gorzej. Wczoraj wybraliśmy się z Mroziem do ulubionej knajpy na ulubione żarcie i... mi nie smakowało! Do tego oboje zostawiliśmy po połowie porcji, bo jedzenie nas zmęczyło. I tak jest od powrotu. Nic mi nie smakuje. Po oblizaniu łyżeczki po Danio jest mi niedobrze, bułki czosnkowe są ohydne, Twistery smakują jakoś nijako. Nie mam ochoty na czekoladę. NA CZEKOLADĘ! Oni mi w tym Egipcie wyprali kubki smakowe! A zjadłabym sobie ryż... taki z zielonym groszkiem i curry. A do tego makaron z mocno doprawionymi klopsikami... I jeszcze te rewelacyjne warzywka na parze... I popiła herbatką z hibiskusa na zimno. Mniam. Tragedia, proszę Państwa, tragedia!
Komentarze - W Piramidach śpi czas

W Piramidach śpi czas

08 August 2005

Ludzie boją się czasu, czas boi się piramid Ash: "A co mieli fajngo w Egipcie poza żarełkiem?" Baseny z czyściutką, ciepłą wodą, w których pławiłam się godzinami, tylko po to, żeby potem położyć się w cieniu parasola na leżaku i uciąć sobie drzemkę. Cudownie cieplutkie i czyste Morze Czerwone, po którym śmigały białe łodki z nurkami na pokładach. Morze o rafach tak płytkich i tak bogatych, że nie trzeba było schodzić do wody, żeby dech zapierało. Słońce - wypalające oczy w Dolinie Królów przy 50 stopniach i cudownie rozgrzewające kości po wyjściu z basenów w Hurghadzie. I wiatr - ciepły wiatr suszący włosy w Asuanie i orzeźwiająco muskający ciało na plaży. Świątynie i starożytność - obecną na każdym kroku, w trzytysiącletnich kolumnach i malowidłach, niekiedy tak świeżych, jakby malowanych wczoraj. W rzeźbach i kolosach, we freskach, w sposobie życia ludzi, ale też pod stopami, w pyle, piachu, kamieniach, bowiem tam człowiek co i rusz potyka się o tysiąc, dwa lub trzy tysiące lat. Złożoność kulturową i religijną, historię tak zaplątaną, że aż wydającą się niemożliwą. Mnogość bogów - egipskich, chrześcijańskich, muzułmańskich - tak samo z szacunkiem traktowanych w świątyniach, w meczetach i kościołach... Ludzi - męczących na bazarach, ale wiecznie uśmiechniętych i chętnych do pomocy. Roześmianych sprzedawców w Asuanie, przemiłą obsługę w hotelach, zwariowanych właścicieli dorożek i śmiesznych instruktorów nurkowania. I to właśnie ci ludzie powodują, że powrót do kraju jest tak bolesny. Bo nie chłód naszego słońca, nie chmury, ale chłód na ulicach powoduje dreszcze. Skrzywione miny sprzedawczyń i przechodniów, ciągłe narzekanie, stres, pośpiech, brak radości życia - to dopiero widać po powrocie. Ta ogólna atmosfera niezadowolenia z siebie i innych wywołuje u mnie od paru dni klaustrofobię, sprawia, że chcę uciekać, że znów czuję się oplatana obowiązkami i problemami. Co mieli fajnego w Egipcie? Oprócz Kairu - wszystko - bo wszędzie witali uśmiechem.
Komentarze - Kto rano wstaje, ten ma zakwasy wieczorem

Kto rano wstaje, ten ma zakwasy wieczorem

09 August 2005

Ale za to mordę roześmianą. Ech, fajnie było... A jutro powtórka. Plan na sierpień
Komentarze - Time is running low

Time is running low

11 August 2005

Tydzień przeciekł mi między palcami, złotymi kroplami odpłynął w przeszłość. Nic nie robię, a czas leci jak zwariowany. Tak sobie myślę, że to pewnie od tego nieróbstwa - każdy dzień jest długi, ale zebrane razem migają w pędzie. Znów strony - tym razem joga, znów rodzina i ciągłe poczucie winy, że czeka to i to, i jeszcze tysiąc innych spraw. Rano kurczowo trzymam się resztek snu, choć i tak wstaję w nienaturalnych dla mnie porach, koło 8. Planuję - to jedyne wyjście. Sztywny rozkład każdego dnia, lista czynności do wykonania. A potem i tak sięgam po "Dzikie łabędzie: Trzy córy Chin" i z fascynacją pochłaniam obrazy życia w epoce Mao. Mimo tych list, mimo rozkładów, chaotycznie żyję. Obecny plan Active'a też mi nie pomaga, gdyż zmuszając do zajęć na godzinny ranne, zakłóca porządek dnia wypracowany przez dwa ostatnie lata. A doktorat i publikacja wiszą nade mną jak miecz Demoklesa. Następny tydzień spędzę pod znakiem organizacji wirtualnej. Ale nic to, radujmy się. Ja nadal mam w sercu Afrykę.
Komentarze - Parents

Parents

12 August 2005

"Why do we keep hitting ourselves over the head with a hammer? Because it feels sooo good when we stop..." Grey's anatomy Wizyty u moich rodziców należą do jednej z najbardziej frustrujących czynności na świecie. Nie rozumiem zupełnie, dlaczego nigdy nie udaje się uniknąć tych wszystkich tematów, które potem zalegają w duszy jak kokosanki na żołądku. Uwielbiam kokosanki i często później cierpię przez łakomstwo. Podobnie jest z odwiedzinami rodziców - zawsze bardzo chcę się z nimi zobaczyć, choć potem długo odbijają mi się moralnym kacem. Moja mama to chyba najbardziej załamana osoba na świecie. Niezależnie od tematu, nigdy nie udaje mi się wyjść z rozmowy bez poczucia winy. Paradoksalnie, to ona nauczyła mnie być zwariowaną. Mroziu nie lubi tych spotkań i w tym jednym punkcie doskonale go rozumiem. Dla odmiany oboje nie mamy nic przeciwko obiadom u jego rodziców. Mama Mrozia jest zupełnym przeciwieństwem mojej i jej entuzjazm potrafi niekiedy aż męczyć. Podejrzewam, że gdyby nasze rodzicielki się poznały - znienawidziłyby się na śmierć i życie. To niezbyt dobrze rokuje na przyszłość, bo nie można ich separować w nieskończoność. I zapewne, jak w większości wojen, my, jako ta neutralna strona, oberwiemy najbardziej.
Komentarze - O.O

O.O

14 August 2005

Ja już zupełnie zgłupiałam. Ale nie robię żaby i mi nie gaśnie. Kilometr, rowerzysta i jeden samochód za mną.
Komentarze - O, jesteś

O, jesteś

15 August 2005

Powiedzmy sobie szczerze: moja droga do samodoskonalenia ruchowego nigdy się nie skończy, bo częściej się cofam niż idę do przodu. Jestem skazana na ciągłe mylenie, wpadanie na słupy, nieruszanie rękami i zatrzymywanie co 20 sekund. Za każdym razem, gdy już zaczyna być lepiej, to coś się w moim życiu pojawia takiego, że zaraz zaczyna się robić gorzej. Nie czarujmy się - bycie lamą to moje przeznaczenie i nie ma co z tym walczyć. ... ... ... ... ... ... ... ... A ja sobie jednak powalczę... Spadać też trzeba mieć z czego, a ja już nad samą ziemią jestem... Nad samiutką ziemią. Z czegoś takiego to aż wstyd spaść.
Komentarze - Tygrys

Tygrys

17 August 2005

Wczoraj dla odmiany na leśnej drodze pałętało się całe stado żab, a nawet parę kangurów przyleciało do mnie specjalnie z Australii. Im dalej w las, tym wiecej drzew, i to powiedzonko zyskuje w tym momencie strasznie dużo znaczeń. Jedyny problem to mój mechanizm pomyłki, który jak zwykle mnie dopada w momencie, gdy zaczynam czuć się nieco pewniej. Jak raz popełnię błąd, to koniec - będę go popełniała już do końca, aż utrwali się w mojej głowie na mur. Jedyna rada to oderwać się na moment od tego, co robiłam, więc nauki poszły w las. W czwartek lekcja trzecia. Mroziu chodzi dumny jak paw i chyba mu ulżyło. Z zaskoczeniem oboje zauważyliśmy, że nie ma paniki, nie ma histerii, wrzasków ani paraliżu. Jednakże skłamałabym, gdybym powiedziała, że prowadzenie samochodu mi się podoba lub choćby sprawia przyjemność. Jeśli ktoś wychował się w rodzinie, w której jest samochód, nie ma tej blokady, z którą ja teraz walczę. Na razie moje jazdy są jak głaskanie tygrysa. Nie znam go, boję się go, więc bardzo ostrożnie klepię go po karku i zaraz się wycofuję. Przypomina mi to moje pierwsze spotkania z fitnessem, gdy ruch był dla mnie czymś obcym i zupełnie nie panowałam nad swoim ciałem. Bardzo ciężko jest ćwiczyć świadomie, gdy trzeba myśleć nad każdym krokiem, bardzo ciężko jest prowadzić, gdy myśli się nad każdym ruchem stopy. Ale już wiem, że wszystkiego można się nauczyć, każdą czynność można tak często powtórzyć, że w końcu wykonuje się ją mechanicznie. Pora więc nauczyć się tulić tygrysa.
Komentarze - ...

...

17 August 2005

Zgubiłam gdzieś radość z ćwiczenia. Miotam się i miotam i nie umiem jej odnaleźć. Podejmuję próby i zawsze kończy się zniechęceniem. Już nie wiem, co robić. "Przecież ty to kochasz..." Już nie?
Komentarze - Czas na żer

Czas na żer

19 August 2005

Odpaliłam edytorek, położyłam palce na klawiaturze i nagle dotarło do mnie, że nie bardzo wiem, o czym pisać. Nie, nie brakuje mi tematów, w mojej głowie siedzi ogromna liczba różnych spostrzeżeń, tyle że tworzą tak splatany kłąb, iż trudno z tego coś wyciągnąć. Na przykład wczoraj zastanawialiśmy się z Mroziem nad tyciem naszego społeczeństwa. Zauważyliście, że Polacy tyją? Coraz więcej pojawia się młodzieży z nadwagą, coraz więcej pulchniutkich dzieci. O dorosłych nie wspomnę nawet. Powody są prościutkie - telewizja i komputer zamiast ruchu, a przede wszystkim dostatek jedzenia, który powoduje powszechne pożeranie. Mam w głowie zakorzeniony taki jeden stereotyp rodziny, który mnie odrzuca, a który często się widuję zwłaszcza w hypermarketach. Para w wieku około 35 lat. On ma niemal ogolony czerep i jest okrągły na twarzy. Szerokie ramiona i wylewający się brzuch okrywa t-shirtem lub polo, na nogach sandały. Opala się przeważnie na czerwono, więc wygląda jak tłusty knur. Ona - mocno farbowana, umalowana w beże, wepchnięta w sukienkę z wielkim dekoltem - wepchnięta, ponieważ ciasne ubranie demaskuje wałeczki tłuszczu w okolicach bioder i szerokie dupsko. Drepcze obok męża na szpileczkach, ściskając długimi pazurami małą torebeczkę. Taka odmiana świnki Peggy. Obok nich dzieci - okrąglutkie prosiaczki walczące o chipsy i słodycze. Wędrują przez świat z wózkiem naładowanym po brzegi, rozprawiając, co jeszcze kupić i kogo zaproszą na działkę/do ogrodu. Stają przy kasie i zawartość koszyka ulega demaskacji. Objawiają się więc ogromne ilości steków, kiełbas, kurczaków "na grilla". Kilogramy sera, ogromne ilości pieczywa na spulchniaczu. Browarki dla tatusia, słodycze dla dzieci, ciastka dla mamusi. Rodzina wyruszyła na żer. Za każdym razem, gdy trafiam na tę "modelową" rodzinę, dostaję dreszczy obrzydzenia. Z ulgą przyjęłam oświadczenie rozdziny, gdy zerwali kontakty z wujkiem-którego-imienia-się-nie-wymawia, a który prezentował sobą wszystkie najgorsze cechy wymienione powyżej. Niestety, w hypermarketach dreszcze są na porządku dziennym. Era konsumpcjonizmu dała społeczeństwu możliwość żarcia - nie jedzenia, właśnie żarcia - na każdym kroku i czego się tylko zapragnie, właściwie w nieograniczonych ilościach. Więc jemy - chcemy czy niekoniecznie chcemy, jesteśmy głodni czy nie jesteśmy - jemy i jemy i jemy. A co za tym idzie... tyjemy. W ramach optymistycznego akcentu, zakończyliśmy pogryzanie hot-dogów na spulchniaczu, dopiliśmy piwo i poszliśmy na spacer.
Komentarze - Hard way

Hard way

21 August 2005

Patrzę w lustro i rozstaję się ze złudzeniami. Niektórym to wszystko idzie tą cięższą drogą. Na wszystko muszą sobie zapracować, wszystko wywalczyć, napocić się przy tym, nic za darmo. Gdybym chciała zostać na ten przykład aktorką, musiałabym być oryginalna i wyjątkowo uzdolniona, tudzież poświęcić pół życia na naukę aktorstwa. I nawet wtedy byłabym skazana na dramatyczne role lub zupełnie przeciwnie - romantyczne komedie. W wielkich produkcjach, filmach akcji lub przygodowych nie miałabym szans, no ni ch..a. To znów wina moich rodziców! Nie postarali się i nie zafundowali swemu dziecięciu wydętych ust, namiętnie (ewentualnie głupkowato) rozchylonych. Bo to najwyraźniej wystarczy, żeby być obsadzanym w niemal każdym filmie. Obejrzałam właśnie "Wyspę" ze Scarlett Johansson w roli głównej. Brak mi słów na temat tej pani, tak jak jej zdolności aktorskich. Czyli zupełnie. Po ostatnich niewypałach w postaci Troi, Skarbu Narodów, Sin City (tu opieram się na guście siostry, który jest do mego podobny), zaczynam mieć awersję do pewnego typu blondynek. Najwyraźniej gra aktorska nie idzie z tym typem urody w parze. Cóż, mężczyźni wolą blondynki. Najwyraźniej sugestywne usta również są w cenie. Ładny dziś dzień był, słoneczko świeciło, aż się prosiło o loda.
Komentarze - Ice, ice, baby

Ice, ice, baby

22 August 2005

Tym razem droga zawiodła nas aż do Lubienic - małego miasteczka 30 km za Gorzowem. Sielankowa atmosfera owiała nas już na maleńkim rynku, kompleks zamkowo-ogrodowy zaskoczył, lasy zauroczyły obietnicą grzybów, a dwa piękne jeziora dopełniły czaru. Obiad w niwielkiej restauracji sprawił, że dotknęłam bram Raju. A w drodze powrotnej zahaczyliśmy o Chojnę. Rok temu też tam trafiliśmy przypadkiem. Dzień był również upalny, powietrze wpadające przez otwarte okna samochodu dawało lekkie orzeźwienie. Mały park kusił kolorową mozaiką cieni i plam słonecznych, kusił, aż się zatrzymaliśmy. Podobnie teraz, jednak bogatsi o tę wiedzę z poprzedniej wizyty. Były tam, znów upajały, rozmarzały, pobudzały zmysły. Ich smak, ich zapach, już nieodmiennie skojarzony z sierpniowymi upałami i polami falującego zborza. Z senną atmosferą małych miasteczek, których niewielkie kamieniczki emanują ciepłem, spokojem i sennym bzykaniem owadów. Brzoskwiniowo-śmietankowe - najlepsze lody pod słońcem.
Komentarze - Time pressure

Time pressure

24 August 2005

"Iść czy nie iść?" i tak każdego dnia. Ledwo się budzę, w moich myślach wojna. I co z tego, że nie chcę, jak gdzieś w środku czuję, że powinnam? Ja nawet gdy nie ćwiczę, to żyję fitnessem. Ale nie chcę, bo to znowu czas. Czas, którego mam tak mało. Publikacja i strony czekają i muszę to zrobić - jeszcze 7 dni. Jak to się stało, że ja, największy leniwiec pod słońcem, od roku nie wiem, co to lenistwo? Najgorsze jest to uczucie pseudo-odpoczywania. Niby nic konkretnego nie robię - czytam książkę, ćwiczę, jadę z Mroziem w trasę. A w głowie, gdzieś głęboko na krańcach świadomości, terminy. "Trzeba zrobić to, trzeba zrobić tamto." Czy ja kiedyś osiągnę stan, kiedy nic nie trzeba? Nie w tym roku, to pewne. Dziś rozdział książki i panel administracyjny jogi. Jutro to samo. Pojutrze studio. Może chociaż wrzesień na luzie? Bo od października doktorat.
Komentarze - Refleksja

Refleksja

26 August 2005

Nie kwestionuję celów, kwestionuję sposoby ich realizacji. Przeczytałam "Pod prąd" W. Jaruzelskiego. Po tej książce jeszcze bardziej nie lubię "Solidarności".
Komentarze - Wyprzedaż sprzętu w Media

Wyprzedaż sprzętu w Media

27 August 2005

"Ty to DVD najpierw otwórz. Ten Media Markt to nie dla idiotów. Ja muszę wiedzieć co kupuję, jeszcze mi tam cegłę wsadzili..." Media Markt - nie(?) dla idiotów.
Komentarze - Z końcem wakacji

Z końcem wakacji

28 August 2005

"Nawet ukochane hobby staje się rutyną codziennie wykonywane". Zwrot poglądów o 180 stopni. Nowe cele, nowe podejście, nowe ukierunkowanie. Brak konsekwencji, ucieczka od rutyny czy w końcu dorosłam?
Komentarze - ...

...

29 August 2005

Chyba się na jakiś czas wyłączę.
Komentarze - In-complete

In-complete

30 August 2005

To tylko tymczasowość - moje życie. Wizja tego mieszkania odpływa w niebyt - znów ktoś inny zbierze śmietankę. Czy zasłużenie? Nie wiem, nie chcę walczyć dalej. Paradoks ludzi walczących - oni się spalają, kto inny odbiera nagrodę. Więc po co to? Ja poczekam, tym razem biernie, bo może wtedy złamię regułę. Najpewniej kolejne złudzenie. Nie ważne. Zgubiłam siebie. Jak wiele razy przedtem, a przecież jednak inaczej. Czuję się, jakbym siostrze oddała część rzeczywistości, która miała należeć do mnie. Nie lubię namiastek... więc nawet nie zaglądam do tego świata ostatnio. "Widuję Cię teraz codziennie". Nie, Boska Kobieto, nie widujesz MNIE. Kolejny wybór, który będzie odbijał się echem w tych najboleśniejszych snach. Który sprawił, że nie będę chciała się z nich budzić. Ale mój, mój własny i chyba niekiedy tylko to się liczy. Po kolei wyłączam wszystkie funkcje życiowe tworu zwanego Usagi. Jest praca i dom i walka o te głupie marzenia, których nie umiem usunąć. Trzeba coś poświęcić, żeby je ocalić. Na szalę rzucam moje alter ego, wirtualną jaźń, z którą utożsamiałam się przez ostatnie 3 lata, moją "inną" rzeczywistość. A przecież nadal w moich oczach nie ma pustki. Pełna osobowości jestem. Po prostu w tym pokoju nie ma miejsca na króliki.
  • Ava gardner Agpamis*PL
  • Ava gardner Agpamis*PL
  • Ava gardner Agpamis*PL

Archiwum

Dodaj do czytnika Google

Copyrights ©Usagi.pl. Wszystkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie i rozpowszechnianie bez zgody Usagi.pl zabronione.