Time is running low
11 August 2005
Tydzień przeciekł mi między palcami, złotymi kroplami odpłynął w przeszłość. Nic nie robię, a czas leci jak zwariowany. Tak sobie myślę, że to pewnie od tego nieróbstwa - każdy dzień jest długi, ale zebrane razem migają w pędzie. Znów strony - tym razem joga, znów rodzina i ciągłe poczucie winy, że czeka to i to, i jeszcze tysiąc innych spraw. Rano kurczowo trzymam się resztek snu, choć i tak wstaję w nienaturalnych dla mnie porach, koło 8. Planuję - to jedyne wyjście. Sztywny rozkład każdego dnia, lista czynności do wykonania. A potem i tak sięgam po "Dzikie łabędzie: Trzy córy Chin" i z fascynacją pochłaniam obrazy życia w epoce Mao. Mimo tych list, mimo rozkładów, chaotycznie żyję. Obecny plan Active'a też mi nie pomaga, gdyż zmuszając do zajęć na godzinny ranne, zakłóca porządek dnia wypracowany przez dwa ostatnie lata. A doktorat i publikacja wiszą nade mną jak miecz Demoklesa. Następny tydzień spędzę pod znakiem organizacji wirtualnej. Ale nic to, radujmy się. Ja nadal mam w sercu Afrykę.