Lubię góry. Ciężar plecaka i równy rytm kroków. Krople deszczu na skórze i drzewa. Podróże, sushi i moją kuchnię. Kocham koty. Dobrą książkę, półsłodkie wino. Leniwe popołudnia. Moją pracę.

Chciałabym być jak Esme Weatherwax, bliżej mi jednak do Agness Nitt - ona miała swoją Perditę, a ja mam moją Usagi...
Komentarze - I czerwiec?

I czerwiec?

16 June 2010

Próbuję się ogarnąć, bo jak zwykle sporo się dzieje. Zastanawia mnie, jak to jest, że robię wszystko, by moje życie płynęło leniwie, a ciągle jestem zajęta. Chciałabym mieć tak dwa tygodnie wolnego, podczas których mogłabym kompletnie nic nie robić. Żadnego nadganiania pracy, żadnego poprawiania pierdół, żadnych zaległych fryzjerów, lekarzy, nic.

Dwa tygodnie na posprzątanie domu, pomycie okien (bo lubię), na fitness, spacery po mieście, spacery z kotem, gotowanie i pieczenie do bloga, książkę i byczenie się z maseczką na twarzy. Dwa tygodnie bez słów: Trzeba zrobić.

Jak zrobię, co trzeba zrobić (a jak zwykle jestem w stanie już-niemal-ukończenia), to się pobyczę. Zapewne dopiero w lipcu, ale i tak. I nie za długo, bo muszę uzbierać 10 k, wczoraj podpisaliśmy cyrograf na Chiny. Jestem bankrutem.

A tak poza tym u mnie bez zmian - jak widać mam zaległych lekarzy, fryzjera, maseczkę, ciągle nadganiam z pracą, poprawiam pierdoły, nie mam czasu na sprzątanie, gotowanie, fitness i spacery, czasem uda mi się poczytać książkę.

Ale ja wszystko mam za darmo przecież. I tylko siostrę mam nie z tej bajki, która zamiast mózgu ma musk.

Komentarze - Przed Wielkanocą

Przed Wielkanocą

02 April 2010

Przed tymi świętami spokojnie płynie mi czas. Dużo ruchu: biegania do tramwajów i autobusów, mycie okien, sprzątanie, zakupy na rynku. Potem leniwe wieczory przed telewizorem z padem w ręku lub na kanapie z książką.

Kulinarnie bez rewelacji, choć smacznie. Szybkie dania w 20 minut, eksperymentalne smaki, a jednak sukcesy - zajadamy się potem obiadem i decydujemy - do powtórzenia lub nie. Dużo do powtórzenia.

Ava zaszczepiona, zadowolona, przedpołudnia spędza na balkonie tropiąc wiosnę. Niedługo wymienię jej ziemię w skrzynce, posadzę zioła i kwiaty, trawę do pogryzania. Zrobię jej małą dżunglę i niech tam siedzi.

Sielankowo. Na uczelni na luzie, potem mnóstwo czasu dla siebie, szykują się strony do robienia, w domu wszystko jak chcę.

Nudzę się. Tak potwornie się nudzę, że mam ochotę wyć. Zero pożywki dla umysłu, zero nowych wyzwań, wszystko już było i nihil novi. Za łatwo mi to wszystko przychodzi, przydałoby się coś nowego. Jakaś nowa pasja, namiętność, coś, co powstrzyma mnie od przywalenia głową o ścianę.

Przed Wielkanocą
Komentarze - Urodziny

Urodziny

13 March 2010

Najchętniej odwołałabym urodziny.

Zupełnie nie rozumiem, czemu w ten dzień wszyscy koniecznie chcą mnie odwiedzić. I co gorsza chcą dawać mi prezenty - jakbym sama nie wiedziała co chcę i nie mogła sobie tego kupić.

Gdzieś pomiędzy posuniętymi do absurdu wytycznymi - Na prawo od kasy w Diuce, czarne, płytkie, po około 7,50. Tartaletki, ramekiny. No to kokilki, na miłość boską! Nie, nie wiem ile mają centymetrów średnicy! - próbuję normalnie spędzić weekend i nie stracić resztek cierpliwości. Po co kupować takie prezenty? Przecież równie dobrze można mi oddać pieniądze za marchewkę albo kupić kawał kiełbasy. Minimum wysiłku i starania, byleby odpękać i mieć z głowy. Więc po co w ogóle przychodzą? Przecież ja tysiąc razy bardziej wolałabym spędzić ten dzień sama, z dala od wszystkich!

Bez sprzątania domu pod gości, bez przestawiania stołu, bez tortu, za to z deserem tiramisu albo paczką lodów miętowych. I tak zazwyczaj nie wiem później, co z tymi prezentami zrobić. Schować? Wyrzucić? Oddać komuś innemu czy sprzedać na Allegro?

Najchętniej poszłabym ponownie na "Alicję w Krainie Czarów" i z zachwytem chłonęła ten niesamowity, komputerowo wykreowany świat, który wreszcie doskoczył do wizji pisarza. Najchętniej zapatrzyłabym się w umalowane oczy Depp'a i choć przez chwilę przestałabym się zastanawiać, czemu tacy mężczyźni istnieją tylko w filmach. Najchętniej bym stąd uciekła. Najszybciej jak się da. Stąd, od tych ludzi, tego domu - biegłabym do utraty tchu i nie obejrzałabym się za siebie. Nigdy i ani razu.

Urodziny
Komentarze - Wieczór w kuchni

Wieczór w kuchni

13 January 2010

W ramach zabijania bezkomputerowego czasu, szukam innych zajęć. I kiedy wykończę już całe opakowanie słonecznika, zaś sama wykończę się Vimes'em i pratchettowskim mistrzostwem słowa, migruję do kuchni.

Dziś czas wypełniły mi jabłka i pomarańcze od kilku tygodni nabierające w lodówce niewłaściwych tendencji. Rafał kupuje je w ilościach hurtowych jako drugie śniadanie do pracy, potem zapomina, znów kupuje i w efekcie przeżywam istny boom owocowy, głównie jabłkowy.

Nie lubię jabłek. Z dwojga złego wolę pomarańczę, choć też nie przepadam. Mandarynki i banany omijam szerokim łukiem, ewentualnie zjem gruszkę. Ale gruszkę miałam jedną, a jabłek z trzy kilo.

Więc dziś był wieczór robienia dżemu.

Nie lubię też dżemów. Ale lubię spędzać wieczory przy stole w kuchni, kroić warzywa i owoce w równą kostkę i myśleć. Nic tak nie skłania do myślenia jak krojenie.

Kiedy mieszkałam z Dziadkami, owoce jadłam znacznie częściej. Dziadek już wtedy w ogóle nie wychodził na dwór. Co wieczór układał na starej, złotomiedzianej tacy kilka jabłek, mandarynki i tandetny, biały nożyk, a potem siadał w pokoju i powolutku obierał owoce. Jabłka kroił potem na ósemki, ostrożnie wyłuskiwał pestki, bo wiedział, jak bardzo je lubię, dzielił mandarynki na cząstki i rozdzielał owoce na białe, styropianowe tacki. Dla babci jedna tacka, dla mnie i dziadka druga. Przez cały wieczór podjadaliśmy je potem po kawałku, oglądając filmy lub seriale w telewizji i pijąc herbatę z cytryną. Maciek mruczał na fotelu u babci, a ja głaskałam śpiącą na moich kolanach Pyśkę.

Jeśli w repertuarze wieczornym były pomarańcze, następnego ranka spotykałam dziadka w kuchni, jak ostrożnie, w ogromnym skupieniu odcina z pomarańczowych skórek białe cząstki. Potem kroił je w drobniutką, równą kostkę z takim namaszczeniem, jakby milimetr w te czy we wte decydował o losach Wszechświata. A teraz nie mam nawet jednego, maleńkiego słoiczka z tamtą skórką kandyzowaną.

Siedzę w kuchni sama, w ciszy, jedynie nóż w moich dłoniach wystukuje miarowy rytm. Jedna skórka po drugiej zamienia się w idealną, drobną, równą kosteczkę. Upycham ją potem dokładnie w słoiczkach, przesypuję cukrem, ugniatam, już teraz przewidując aromat przyszłych wypieków.

Czymże są losy Wszechświata w porównaniu z tym momentem idealnej harmonii, gdy pachną jabłka, cynamon i pomarańcze, a ja mogę spokojnie pomyśleć? I zrozumieć go choć odrobinę lepiej.

Wieczór w kuchni
Komentarze - Lepię uszka

Lepię uszka

18 December 2009

Po południu mróz chwyta na dobre. Do babci docieram przemarznięta, ze ściągniętymi ustami i czerwonym nosem. Od drzwi dociera do mnie ryk telewizora z pokoju babci, dym z papierosa mamy, warkot wiertarki i mamrotanie ojca, który montuje karnisze.

Dostaję gorącej herbaty, jem twardawą bułkę z masłem, mama nerwowo mieli mięsa na farsz do uszek. Ojciec wiesza firanki i mama jak zwykle jest niezadowolona, że się ubrudził podczas wiercenia. I że "jazgoczemy i jej przeszkadzamy".

Ojciec w końcu wraca do domu śmiejąc się, że po drodze zamarznie, mama wyrzuca nas z kuchni, więc siedzimy z babcią na kanapie, gadamy i czekamy, aż mama zagniecie takie ciasto na pierogi jak lubi.

A potem, jak co roku, lepimy uszka siedząc przy kuchennym stole i rozmawiając właściwie o niczym ważnym, ale tak naprawdę o wszystkim, co najważniejsze... Trzy pokolenia kobiet: babcia, mama i ja.

Kocham te nasze coroczne wieczory przedświąteczne, gdy czasu rozmowy nie wylicza zegar, ale ilość farszu i ciasta. Woda bulgocze w garnku, uszka wypływają i nikną pod powierzchnią niczym małe, okrągłe ryby. Wyławiam je czerwoną łyżką cedzakową z czarną rączką, która ma chyba tyle lat co ja, wrzucam na talerz, podjadam po kilka z każdej partii. Takie na stojąco, prosto z garnka są najlepsze, po prostu niebo w gębie.

Rozwałkowuję kolejną porcję ciasta przy wtórze uwag babci, że nierówno i westchnień mamy, że za grubo. Dziadek umiał robić takie cienkie, cieniuteńkie, ogromne płaty ciasta, które później idealnie się cięło i lepiło. Moje płaty nie są takie - nieduże, nierówne, postrzępione, ale lepsze niż rok temu, a za kilka lat, kto wie...

I gdyby ktoś z zewnątrz przytknął twarz do szyby, zobaczyłby jasne wnętrze kuchni i trzy kobiety: drobną staruszkę pomarszczonymi rękami nakładającą farsz na maleńkie kwadraciki ciasta, zmęczoną kobietę ugniatającą kolejny placek do rozwałkowania i roześmianą dziewczynę wywijającą łyżką nad parującym garnkiem. Niby zupełnie różne, a przecież takie same...

1, 2, 3, 4, 5, 6,

Strona 1 z 6

  • Ava gardner Agpamis*PL
  • Ava gardner Agpamis*PL
  • Ava gardner Agpamis*PL

Archiwum

Dodaj do czytnika Google

Copyrights ©Usagi.pl. Wszystkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie i rozpowszechnianie bez zgody Usagi.pl zabronione.