I tacy co odchodzą
15 November 2020
Przeraża mnie, w którym kierunku znów biegną moje myśli. Ta potrzeba, by wszystko rzucić i zmienić. To szczęście, gdy nagle zostaję sama ze sobą, wreszcie wolna. Moje decyzje, moje potrzeby, moje błędy. Tylko moje. Rany, jak kusząca się wydaje taka perspektywa.
Nienawidzę rezygnować z siebie dla innych.
Tak, to jest też syndrom ucieczki od kłopotów. Choroba Avy wykańcza mnie nerwowo i fizycznie, mam ochotę krzyczeć ze zmęczenia i złości. Cisnąć wszystkim i odciąć się od wszystkiego. Żeby cały świat dał mi święty spokój. Żeby wszyscy się ode mnie odpierdolili. Jest tylko Ava. I ja - wykończona do granic możliwości. Nie mam siły na innych.
Czy gdyby nie było Avy, byłabym jeszcze tutaj? Pewnie nie. Siedzę w tym mieście tylko dlatego, że jest tu ona. Ciężko zapakować kota w samolot i ruszyć na włóczęgę po świecie. Nic więcej mnie tu nie trzyma. Nie umiem tęsknić.
Trochę żałuję, że gdy moje życie dostało kopa, to zamiast ruszyć przed siebie, znów zostałam. Pewnie, Babcia i Ojciec mnie potrzebowali, ale przez to znów dałam się spętać i usadzić na miejscu. A teraz jest mieszkanie, Ava i Jarek. I to zmęczenie, znudzenie, nienawiść do siedzenia na dupie, identyczne dni, tygodnie, miesiące i zabijanie czasu debilnymi aktywnościami.
Życie przepierdalane przy komputerze.
Niech ona wyzdrowieje. Niech pożyje jeszcze parę lat.
A potem... potem wreszcie nic już mnie tu nie zatrzyma.