...zanim zapomnisz, co to sztanga...
31 October 2006
Dostałam specjalne zaproszenie. Takim rzeczom się nie odmawia, odkopałam więc czarne spodnie i poszłam.
Nie uwierzę, że się nie ucieszyła, że w tych niebieskich oczach nie było radości. Tak jak nie wierzę, że jestem tylko kolejną klientką klubu. Mogę popadać w banały i pisać, że to coś więcej, ale to właśnie jest coś więcej i żaden banał tego nie zmieni.
Kiedy wisi nade mną i dociska sztangę, a jednocześnie próbuje ze mnie wyciągnąć tysiąc informacji na raz, co się ze mną działo, dlaczego mnie nie było i czy wracam wreszcie, wiem, że cieszy się z mojej obecności na zajęciach równie mocno, jak ja. A ja się czuję zakręcona, znów owinięta wokół palca, odurzona wysiłkiem i szczęśliwa, jak bardzo dawno temu.
W tym jest magia. W niej, we mnie, w sztandze, kroplach potu i rytmie. Drga w zmęczonych mięśniach i błyszczy w jej oczach. Zmysłowe oczarowanie. To taka przyjaźń - nie przyjaźń, a przecież coś się kręci. I to jest w tym wszystkim najpiękniejsze.