Racuchy
25 March 2008
Smażę racuchy. Mieszam ciasto z pachnącymi jabłkami i łyżką układam placki na patelni. Rozgrzany olej skwierczy, a ciasto rozlewa się w tajemnicze wzory. Potem zajadam się nimi, zlizując z palców słodki cukier puder. Za oknem śnieg niespodziankowy, taki nieoczekiwany tego roku. I panorama Szczecina niknie w białym całunie, niczym pod cukrem pudrem właśnie.
Dobra jestem w racuchach. I lubię je robić. Są jak melodia z dzieciństwa, wspomnienie pierwszej miłości, szelest jesiennych liści i czuła dłoń babci na policzku wnuczki. Są moim osobistym symbolem, tarczą ochronną, gdy zbliża się chandra. Robię racuchy i od razu jest lepiej. Ważne jest, by nie robić tego zbyt często, jedynie gdy już jest bardzo, bardzo źle. Inaczej magia by uszła i już nigdy by się nie udało.
Co dziwniejsze, smażyć racuchy zaczęłam dopiero tutaj. W tej mojej nie do końca urządzonej kuchni, której trochę brak jeszcze duszy. U Babci tego nie robiłam i nie czułam potrzeby. A tutaj, zupełnie jakby kontynuując tradycję - pewnego dnia wzięłam miskę oraz patelnię i zrobiłam swoje pierwsze w życiu racuszki. I nagle te dwie kuchnie: zupełnie nowa, odchuchana i ta dawna, z rozpadającymi się szafkami i poznaczonym nożem stołem zlały się w jedno.
Duszy domu nie stanowią czyste ściany i świeczniki z katalogu. Jedynie to, co sami potrafimy do niego wnieść, nasze uczucia, tęsknoty, to, na czym wyrośliśmy. W moim domu króluje mnóstwo małych smutków, za tym, co już bezpowrotnie odeszło. I nawet jeśli wniosę tu także mnóstwo słońca i radości, te tęsknoty nigdy nie odejdą.