Deszcz
03 May 2010
Nad Szczecinem pada deszcz. Mokną zielone brzozy o długich, wiotkich gałązkach. Krople skapują z pozwijanych główek mleczy i zlepiają pierwsze dmuchawce w żałosne chmurki. Dzika wiśnia zakwitła na różowo i teraz mokry aromat kwiatów rozwiewa lekki wiatr. Ziemia paruje ciężkim, odurzającym zapachem wiosny.
Lubię taką pogodę. Ostrą zieleń liści przetkaną szarością nieba. Rytmiczne postukiwanie kropel o parapet. Fakturę wilgotnego, kociego futerka.
Mroziu serwował dzisiaj śniadanie: jajecznicę i kawę. Teraz się goli w łazience. Ava pomaga, jak umie (a nie umie), więc co chwila dobiegają mnie kawałki ich konwersacji. Leniwy poranek.
Gdybym miała dom z ogrodem, za chwilę założyłabym żółtą pelerynę, żółte kalosze i poszła przez mokrą trawę pomiędzy pachnące drzewa. Dotykałabym mokrych liści, zbierała wilgotne płatki dzikiej róży na konfiturę. A potem siadłabym na werandzie, otulona kocem, z kubkiem gorącej herbaty w dłoniach. I nic więcej nie byłoby mi trzeba do szczęścia.
Tymczasem niedługo 7 maja. Kłucie w sercu narasta już od kilku dni. I jeszcze ta decyzja. Akurat w piątek... Uwierzyć w przeznaczenie?