Z dyńki
31 October 2009
Przeglądając blogi kulinarne trafiłam na Festiwal Dyni i pomyślałam, że czemu miałabym nie spróbować. Warzywo to dla mnie nowe i niecodzienne, a więc stanowi wyzwanie, a ja wyzwania ostatnio lubię. Przynajmniej te związane z kuchnią.
Dynia zawsze kojarzyła mi się jedynie z dekoracją na Halloween. Dziury na oczy i mordę, świeczka do środka i klimat jak się patrzy. W Stanach naoglądałam się jej podczas podróży nad Niagarę i razem z czerwonymi liśćmi klonów mocno wbiła mi się w pamięć jako nieodłączna część Finger Lakes. I do tego ta kawa o smaku dyni i przypraw, mmmm....
Z jedzeniem nie kojarzyła mi się nigdy. Może dlatego, że rodzina unikała dyńki jak ognia, a na moje pytanie, co można z niej zrobić słyszałam sugestywne "Nic!" od części męskiej i równie zniechęcające "Zupę!" od części damskiej. Rafał patrzył na mnie z powątpiewaniem za każdym razem, jak zachwycałam się dyniami na rynku. Nie było to zbyt motywujące.
I nagle przeczytałam, że dynia jest wspaniała, smaczna, wybitna, wszechstronna. Dynia? Zaraz, o tej dyni mówimy? Tej okrągłej, pomarańczowej, nadzianej świeczką? Dałam się skusić.
Efekty mojego pierwszego (ale na pewno nie jedynego) spotkania z dynią można obejrzeć tu: Makaron z dynią w sosie curry.
Śmiem twierdzić, że warto było.