Dwa lata jak pobiegłaś po Tęczy
10 November 2010
Ktoś dziś mnie opuścił w ten chmurny dzień słotny...
Kto? Nie wiem... Ktoś odszedł i jestem samotny...
Dotyk kociej łapki budzi mnie o 6:30. Ava leży na nocnej szafce z łapą na mojej dłoni i mruczy, jakby chciała powiedzieć: "Przejdziemy przez to razem". Mimo woli patrzę na parapet. Pusto. A za oknem biało jak w niebie.
Ktoś umarł... Kto? Próżno w pamięci swej grzebię...
Ktoś drogi... wszak byłem na jakimś pogrzebie...
Pusto jest także w rogu kanapy, choć to nawet już nie ta kanapa. I na kuchennym parapecie, gdzie za oknem w tym roku złote brzozy już dawno wyłysiały. Właściwie nic nie pozostało po tamtym małym istnieniu.
Tak... Szczęście przyjść chciało, lecz mroków się zlękło.
Ktoś chciał mnie ukochać, lecz serce mu pękło...
Nie zostało już nic. Żadnych myszek i piłeczek, owczej skórki, na której lubiła sypiać, w kocykach ani odrobiny zapachu tamtego futerka, drapak rozpadł się i trzeba kupić nowy.
Przez ogród mój szatan szedł smutny śmiertelnie
I zmienił go w straszną, okropną pustelnię...
A jednak zostało tak wiele. Wspomnienia niedające o sobie zapomnieć. Dotyk jej pyszczka na mojej dłoni, gdy zwijała się w kłębek na kolanach i żądała pieszczot. Jej popiskiwania zamiast miauczenia. Jej gonitwy za piłeczkami.
Trawniki zarzucił bryłami kamienia
I posiał szał trwogi i śmierć przerażenia...
I został ten moment, gdy siedząc na podłodze w przedpokoju trzymałam ją w ramionach i błagałam, by do mnie wróciła. Został ten ból, ta bezsiła, ta potworna ciemność we mnie.
O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny...
Mój mały Lodowy Pingwin nie żyje.
To nie deszcz, to rozpacz tak płacze...
L.Staff: Deszcz jesienny