W sieci społecznościowej
26 January 2012
Rozdrażniona jakaś dziś jestem. Normalnie mam ochotę coś zniszczyć, kogoś uderzyć, krzyczeć. W efekcie o mało nie skasowałam obu blogów, konta na FB, profilu na Google. Wzięło mnie na ochronę prywatności w Internecie, ech.
Drażni mnie, to co się dzieje, jeszcze bardziej drażni mnie, że większości ludzi to nie interesuje, a reszta liczy, że ktoś za nich to załatwi. Drażni mnie, że mnie to drażni, bo przecież z zasady aspołeczna jestem. Zaczynam podejrzewać u siebie zboczenie zawodowe.
W chwili słabości chciałam walnąć notkę na kulinarnym na temat tego, jak wnerwia mnie pieczenie ciastek, gdy świat się wali. I jak wnerwia mnie, że ktoś inny te ciastka piecze, zamiast robić to, co według mnie powinien robić.
Potem dopiero naszła mnie refleksja, że nikt mnie nie prosił o bycie sumieniem całego narodu i że chyba przesadzam. Ale notka gdzieś tam jest, i żal do niektórych osób też pozostał...
Jestem rozdarta między anonimowością a publicznością. Gdybym chciała się rzeczywiście schować, musiałabym zrezygnować z wielu rzeczy, z których nie chcę rezygnować. Odkrycie, jak niektóre z nich są dla mnie ważne, jest zaskoczeniem. Na przykład ten blog - mogłabym go ukryć na dysku i pisać tylko dla siebie, co i tak w przeważającej części robię. Ale nie umiem - schowany w komputerze to już nie blog.
Podobnie z kulinarnym - pewnie, że mogę z niego zrobić książkę kucharską bez wstępniaka, ale ja lubię pisać te wstępniaki! Lubię ogłaszać światu, co tam u mnie i czemu takie ciasto, a nie inne. I tak, ważne dla mnie są komentarze. Jestem próżna.
Ale najbardziej zadziwia mnie fakt, że nie chcę skasować konta na FB, bo nie będę miała szansy wrzucać linków, które mnie zainteresowały, przeglądać, co zainteresowało innych i śledzić na bieżąco obecnych wydarzeń. Że stracę kontakt z ludźmi, z którymi właściwie nigdy go nie miałam. Wpadłam w sidła społecznościowe, masakra.