Journey before destination
05 August 2012
Czytam Sandersona. Pochłaniam książkę za książką: Elantris, Mistborn Trilogy, Warbreaker i The Way of Kings. Jest w nich coś niesamowitego. Są jak dawno niesłyszana historia, jak odległe wspomnienie i jak niewyraźny obraz duszy. Jak echo myśli, ideałów, pragnień tak skrytych i odsuwanych, aż ciężko się przyznać, że istnieją. Aż wstyd przyznać, że się je w sobie nosi.
Jest w tych książkach tyle szlachetności, tyle dobra i poświęcenia, które ciężko odnaleźć na co dzień. Zastanawiam się, w jakim świecie żyje autor, skoro nadal w to wierzy, skoro nie boi się o tym pisać, nie boi się, że zostanie wyśmiany. Zadziwia mnie i fascynuje. Patrzę na zdjęcie przeciętnego faceta w okrągłych okularkach. Lunatyczny marzyciel...
Mam trzydziestkę z hakiem na karku i doświadczam głębokiego rozczarowania światem, w którym przyszło mi żyć. Balansuję na skraju nienawiści i depresji. W nic nie wierzę. Niczego nie pragnę. Już nie poszukuję. Bez żalu patrzyłabym na zagładę ludzkości. Do tego doprowadziła mnie obecna rzeczywistość i ten kraj - mnie, osobę, która jeszcze kilka lat temu nie umiałaby nikogo skrzywdzić umyślnie. Nie wiem, czy nadal jestem tamtą osobą.
Książki Sandersona bolą. Budzą coś, co już dawno powinno odejść, jak echo dawno przebrzmiałych kroków...
Life before death, strength before weakness, journey before destination.
And protect those who cannot protect themselves.
Co się właściwie ze mną stało? Kim teraz jestem?