Są tacy co zostają
10 November 2020
Jakimś cudem dałam radę wyjechać na warsztaty foto dosłownie w ostatnim momencie.
Jeśli jest coś, co mi się podoba w czasach koronawirusa, to podróżowanie. Cisza, spokój, puste przedziały, czyste toalety. Chyba po raz pierwszy w życiu tak bardzo wypoczęłam jadąc w góry pomimo dwóch przesiadek.
Z drugiej strony wyjazdy w Karkonosze mam już obcykane. Najpierw 5 godzin do Wrocławia w pustym przedziale, bez maseczki, z nogami na szybie wgapiona w świat za oknem, z kawą od przemiłego pana robiącego za mobilny Wars. Potem przerwa na dworcu we Wrocku, śniadanie/obiad w McDonald, kawa z Żabki albo Starbucks jeśli czas pozwala i kolejne 2,5 godziny do Jeleniej Góry Kolejami Dolnośląskimi (osobiście uwielbiam). W końcu przesiadka, tym razem na busik do Karpacza.
Z domu wyruszyłam o 5, o 15 otworzyłam drzwi pokoju w hotelu w Karpaczu przy Białym Jarze, zrzuciłam plecak, ubrałam cieplejszą bluzę i wyszłam na spacer. Rześkie powietrze, brak ludzi, pod skocznią przywitały mnie sarny. Pogapiłyśmy się na siebie, one z lekka obojętne, ja z głupim uśmiechem zastanawiając się przy okazji, czemu się właściwie tak saren boję. Wyciąg okazał się kursować. Żurkowi w restauracji Łomniczka nic nie brakowało. Z okna pokoju widać było miasto i gwiazdy.
Byłam w górach. Sama. Wolna i szczęśliwa.
Co roku jesień woła mnie mgłami. Co roku zostaję.
Tym razem dałam się porwać i już wiem, jak to jest. Góry jesienią to jak oddech z głębi piersi. To marzenie.