Martwe morze
05 September 2003
Słońce za oknem... Wyszłabym na spacer, ale nie mogę, bo zacznę myśleć... Nie chcę teraz myśleć, chcę być wściekła, ten stan mnie trzyma na powierzchni. Zimna wściekłość... i to błękitne niebo.
Decyzja - wiem, że on tu dziś przyjdzie i będę musiała podjąć decyzję. Wiem, że przyjechał do mnie, bo mu zależało... Tylko czemu tak głupio? Czemu tak narozrabiał? Ja nadal nie rozumiem, co on sobie myślał wtedy. Boję się zrozumieć, bo może to ja popełniłam błąd?
Znów usprawiedliwiam innych, znów próbuje sobie wytłumaczyć, że to nie oni są winni, tylko ja... Zaczynam wątpić w swoje racje... Ale skoro nic się nie stało, to dlaczego przez ostatnie dwa dni czułam się tak przez nich zmaltretowana?
Czuję się bezradna... Mroziu miał się wprowadzić w ten weekend. Raczej się nie wprowadzi... Czuję się nieswojo, bo mam wrażenie, że powinnam mu na to pozwolić, że powinnam się zgodzić i dać sobie spokój ze złością. Tylko co potem? Jakoś tak we mnie wszystko ochłodło. Wszystko jest takie zamglone... Zaczyna mi być po prostu obojętne... Jakby nie było uczuć tylko ich cienie. Przez chwilkę starają się mną zawładnąć, a potem nagle rezygnują. I nadal unoszę się na powierzchni martwego morza. Nic nie chcę, niczego nie pragnę...
Nawet nie widzę powodów do płaczu... Nie kocham nikogo i niczego...