Moje boje...
26 September 2003
Aktywność fizyczna nie jest moją mocną stroną. Jakoś nigdy nie udało mi się znaleźć sportu dla siebie, choć właściwie moje życie przebiega pod przekleństwem ćwiczeń fizycznych.
Szkoła pływacka zraziła mnie na kilka lat do basenu, choć w końcu rybia natura zwyciężyła.
Próbowałam biegać, ale szybko mi się znudziło. Po około 400 metrach.
Rodzice posłali mnie na karate, żeby wyleczyć skrzywienie kręgosłupa. Na kręgosłup nie pomogło - po dwóch latach doszłam jednak do tego, że żaden ze mnie przyczajony tygrys, a raczej tchórzliwy smok. Bardzo mały smok, który na widok zagrożenia wieje, gdzie pieprz rośnie.
Siatkówka była fajna, koszykówka też i może nawet by mnie to wciągnęło, gdybym nie bała się oberwać piłką. Zwłaszcza po tym, jak koleżance poszły żebra po złapaniu krótkiej podkręconej. A mówią, że "dwa ognie" to zabawa dla dzieci...
Co jeszcze... w liceum dorwał mnie boski pan Kawecki i chyba tylko dzięki niemu nie jestem kaleką. Cztery lata siłowni i basenu zbudowały mi gorset mięśniowy, wyprostowały mnie i... zaowocowały głęboką potrzebą urlopu - na jakieś 6 lat.
Niestety, wszystko co piękne, kiedyś się kończy. Nastała era fitness...