She sparks up the fire...
02 June 2004
Ból. Bolesna linia rozprzestrzenia się ciepłem wzdłuż kręgosłupa. Dawno już nie czułam tego... bardzo dawno... Człowiek szybko zapomina, jak może boleć... Przypomnienia są straszne... Nie napiszę, że było nastrojowo. Bo nie było. O tej porze roku już długo jest jasno na dworze i sala tonęła w blasku dnia. Rowerki stacjonarne nie wyglądały jak straszne maszyny tortur, ale jak zwykłe rowerki do ćwiczeń. I nie było sennej mgiełki, która rozstępuje się przede mną, odpędzana przez ruch. Dziś wsunęłam się w rytm w pełni przytomna, nawet bardziej na jawie niż zazwyczaj. Po dziesięciu minutach w głowie była tylko jedna myśl: "Uciec stąd, uciec jak najdalej od tego świństwa. Od bólu, zmęczenia, potu. Od tego narastającego zniechęcenia. Po co mi to? Co ja tu robię? Przecież ja tego NIENAWIDZĘ." Podjęłam decyzję, podniosłam głowę, by uciec. Na przeciw Ona. Rozbawiona, roześmiana, szczęśliwa. Widać było, że to, co robi, sprawia Jej przyjemność, że to lubi. Ten Jej śmiech, te roześmiane, błyszczące oczy. Zatonęłam. Ona jest jak magnes... Nie potrafię się uwolnić. Gubię się, czy robię to wszystko dla siebie czy dla Niej. Nie ważne. Ona wypełnia moje życie blaskiem, ruchem, energią i barwą. Ona albo fitness. Nie rozróżniam. Jeśli Jej aura potrafi sprawić, że to pokocham, to niech tak będzie. ----------------------------------- Na rowery na przyszły tydzień już się zapisałam, no bo jakżeby nie.