Like a fireball...
06 August 2004
HI/LO było męką. Każdy krok stawiany ostrożnie, tak, by nie urazić kolana... Czułam się jak ptak z przetrąconym skrzydłem. Obrót w lewo, ostrożne zatrzymanie, brak wybicia w drugim kierunku... Cały czas świadomość, że nie można ekspresywnie, radośnie, jak zawsze. Więc powoli, precyzyjnie push. I w drugą, znów bez impetu. Nerwy drżały ze złości, nie lubię się ograniczać, nie lubię czuć, że coś mnie powstrzymuje! Za to pump... był wyzwoleniem. Skład otwarty bez sztangi, żeby nie obciążać kolana, za to pełny, prawidłowy, głęboki. Bo już ten gniew był za duży. Więc co z tego, że boli? Nie pozwolę sobie nic odebrać! Żadnej kropli potu! Żadnego napięcia mięśni! Do martwego ciągu zwiększyłam obciążenie - mięśnie grzbietu wyły. A potem naramienne i biceps, o tak... Ramiona lśniące od potu, krople kapiące na step... Znów to uczucie przynależności... Szczęśliwa jestem... Tam...