Niedziela
25 July 2004
Niedziela. Ciężki dzień. Nie lubię weekendów. Wczoraj wybraliśmy się z K. i T. nad morze, ale w końcu wylądowaliśmy w Stępnicy. Akurat jakaś impreza letnia była - tragedia. Ale słoneczko było, dało się nawet z lekka zbrązowić. Solarium jutro dokończy robotę. Drugi raz w życiu jestem tak opalona. Najfajniejsze, że niewiele robię w tym kierunku. Raz w tygodniu po 10 minut, bo boję się, że będę pomarańczowa, jak niektóre solar-panienki. Już się nie mogę doczekać, kiedy powrócę na swoje śmiecie. Odległość mnie osłabia i nie chce mi się latać do Activa ;) I moje treningi biorą w łeb. Co innego mieszkać 10 minut od, a co innego tłuc się autobusem. Wniosek prosty - nie mogę się wyprowadzić ;) Spotkałam dziś Yaśka. Kurcze, on jednak jest przystojna bestia. Gdyby jeszcze nie zgrywał takiego głupka... Wogóle przystojnych kumpli na tych studiach wyłapałam. Bo T. też osłabia niejedną kobietę :) I mając takich fajnych chłopaków pod bokiem, ja się wdałam w Mrozia... I jeszcze się cieszę... Życie jest dziwne, nie?