... right beside me there was an angel ...
03 November 2004
Z dziadkiem wszystko ok. Rozrusznik działa jak należy, dziadek siedzi sobie w ładnej izolatce i na nic się nie uskarża. Odetchnęłam. Poszłam odreagować stres do Active'a. Rozluźnić się, styrać, napełnić głowę czymś innym. Na początku było ciężko - nie mogłam się wczuć w rytm, muzyka drażniła zmęczone nerwy, chciałam nawet wyjść w którymś momencie... ale warto było zostać. Przy jednym z obrotów rytm nadciągnął gorącą falą i pociągnął mnie za sobą. Zatonęłam w krokach, dźwiękach, własnym zmęczeniu. Stres sprzed kilku dni rozproszył się, stracił na znaczeniu, aż w końcu zniknął zupełnie. Pozostało tylko to, co potrafię zrobić ze swoim ciałem w rytmie i przestrzeni. I fizyczna radość, energia buzująca w żyłach... I chyba po raz pierwszy nie zastanawiałam się, co ja do cholery mam robić z rękami. Czułam się lekka, sprawna, giętka i pełna gracji. Nawet jeśli to nie prawda, miło jest się tak poczuć. Na stepie już mnie niosło z rozpędu, a pilates wyciszył mnie i uspokoił zupełnie... Dobrze mi dziś. Jeszcze przydałby się tylko masażysta, bo barki mam twarde jak skała... Cóż, kąpiel mi musi wystarczyć... Nie można mieć wszystkiego... esh...