Trupia główka
25 September 2004
Wędrując dziś przez miasto natknęłam się na gąsienicę. Dużą, grubą, zieloną, z ogonkiem... Nie wiem, skąd się tam wzięła, nad samym środkiem Wyszyńskiego, tuż nad tramwajami, autobusami i masą samochodów... Leżała na chodniku, a jej zieloność aż raziła w oczy... Cofnęłam się w pół kroku, podniosłam ją, a ona zaczęła się wić w mojej dłoni... Ludzie dziwnie patrzyli na elegancko ubraną dziewczynę, która ostrożnie, z zachwytem, niosła gąsienicę na trawę... A ja pomyślałam sobie, że może o to w tym wszystkim chodzi... Ludzie doszukują się sensu swojego istnienia w wielkich czynach, ideach, zmianach... A co, jeśli urodziłam się tylko po to, żeby w tym miejscu i o tej porze uratować życie gąsienicy Trupiej Główki? A może ta gąsienica uratowała mnie? Jej zieloność pośród szarych ulic, gwałtowny kontrast obłego kształtu pośród kanciastych przedmiotów... Długo jeszcze czułam na palcach siłę zamkniętą w tym małym ciałku... Te odczucia wybiły mnie z mojego marazmu, w jaki ostatnio popadałam... Jakoś odepchnęły ode mnie przytłoczenie, zobojętnienie, ogłupienie szarością, jednostajnością, rutyną... Nagle poczułam, że jednak na czymś mi zależy, że nie jest mi obojetne, czy ktoś zdepcze tę gąsienicę... Nie jest mi też obojętny fitness, ani Anka, ani strony internetowe. Tak naprawdę, nie potrafię tego odrzucić i się poddać... Nie potrafię nie walczyć o swój świat... Miło byłoby pomyśleć, że dla kogoś jestem taka gąsienicą - barwnym kształtem w bezkształtnej szarości...