Takie sobie rozmyślania
08 December 2004
Klepię sobie. I wreszcie widzę koniec. A właściwie początek. To znaczy koniec jednego i początek drugiego. Fajnie :) Te ostatnie porządki nasunęły mi mnóstwo wspomnień. Szczególnie z podstawówki. Siłą rozpędu zahaczyłam o liceum, bo czemu by nie. W okresie szkoły podstawowej wszystko jest takie proste. Jest nauka, rodzice, obowiązki, przyjaźnie i pierwsze miłości. Jakoś takie to czyste i jasne: nauka i obowiązki są nudne, przyjaciółki są na całe życie do szeptania po kątach i chichotania (tak się to pisze??), miłości są nieśmiałe i powalające. Ech, to uczucie, ta wspaniała świadomość, że nieważne, to ten jedyny i żaden inny. Chyba robiłam z siebie kretynkę na równi z innymi dziewczętami. I chyba było mi z tym dobrze. W liceum to się wszystko zaczyna komplikować. Bo umierają stare przyjaźnie, nauka staje się trudniejsza, rodzice nie rozumieją, a przede wszystkim miłość staje się bardziej wyrachowana. I tak bardzo się jej pragnie. Tak bardzo. A potem są studia i prawdziwe życie zwala się na głowę i krzyczy: "Co-hee, it's me!". I już nic nie jest proste. Cały światopogląd się sypie. W moim przypadku przynajmniej został wdeptany w piach. I przyjaźnie są inne i obowiązki. A przede wszystkim miłość staje się bardzo skomplikowanym uczuciem. I jakoś tak... boję się patrzeć w przyszłość i myśleć, co mnie czeka. Bo coraz szybciej leci czas i wszystko jest coraz bardziej skomplikowane.