I love you but die.
14 February 2005
Podczas powrotu przez zasypane śnieżkiem ulice, naszła mnie pewna myśl. Niemal żałowałam, że mimo iż wracam zgrzana z Active'a i rozchełstana, jest mi ciepło i żaden wicher nie zawodzi. Wszystko by było prostsze, gdybym się jakoś poważnie pochorowała. Długa choroba, potem okres rekonwalescencji, jasne by było, że po tak długim okresie czasu naturalne jest zaczynanie od początku. Wiem, że głupia myśl, ale frustracja w jaką wpadam będąc zdrową i nie dającą sobie rady, zaczyna mnie wkurzać. Bo skoro jest ok, to czemu nie jest? Ktoś mi kiedyś zarzucił, że ja mam rozpięciorzenie jaźni i to w najlepszym wypadku. Na pewno jest mnie dwie, wcale nie dobra i zła połowa, tylko ta prawdziwa i ta stworzona przeze mnie. Ta prawdziwa to taki mały wstrętny gryzoń: słaba, strachliwa, rezygnująca z byle powodu, użalająca się nad sobą, do tego czuła, delikatna, potrzebująca opieki, romantyzmu i uczuć wyższych. Ta druga... Cóż, ta druga to połączenie Yennefer z Sapkowskiego z Rincewindem Pratchetta, Larą Croft i Usagi Tsukino (aż wstyd się przyznawać ;)). Jak dochodzi do głosu, to nie ma takiej góry, na którą nie wejdę, takiej rzeki, której nie przepłynę, takiego wroga, którego nie zniszczę i takiej słabości, której się poddam. To tak w teorii. Bo właśnie obie te panie są u mnie w histerii i przełączają się na zmianę. I wychodzi z tego obraz żałosnej brawury popartej łzami - Rany, jak ja tego nienawidzę w sobie!!! Dziś na stepie pierwsza jak zwykle miała wytłumaczenie na wszystko. Druga w tym czasie warczała: "Weź się w garść do cholery. Przecież to umiesz, znasz, robiłaś setki razy. Rusz tę dupę i właź na step!". Zna ktoś sposób na uśmiercenie jednej połowy? Hasło na dziś: Dopóki nie zacznę to nie skończę. Pozdrawiam Ta druga.