Droga
20 April 2005
Generalnie to wyluzowałam z życiem. Ćwiczę, gdy ćwiczę. Pracuję, gdy pracuję. Wybitnie rozsądnie. Nie mam większych zapotrzebowań ani wiekszych marzeń. Jakieś cele, których realizacja lub nierealizacja nie bardzo mnie obchodzi. Jakieś myśli, które nie zostają na dłużej. Ramki mnie już nie męczą. Weszłam w etap życia, gdzie idzie się polną drogą. Trawa pod nogami, niebo nad głową niebieskie, w zbożu można się ukryć przed światem. Świerszcze leniwie cykają, a motyle barwią koniczyny plamami czerwieni, błękitu i złota. Droga wije się wstęgą, niewielkimi pagórkami, pośród niedużych kęp drzew, których chłodny cień przynosi odpoczynek wędrowcom. Ludzie uśmiechają się, wracając z pola, zapraszają na świeży chleb i zsiadłe mleko. Moja droga zrobiła się swojska, znajoma, spokojna. Dobrze mi się wędruje. I gdy siedzę oparta o jabłoń, gryząc pachnące jabłko i patrzę przed siebie, na horyzoncie zamglone widnieją góry. Ostre krawędzie, ciemne zbocza, wichry i pozostałości śniegu. I wspinać się trzeba będzie krwawiącymi palcami. Ale to dopiero przede mną. Skowronek śpiewa. I koniczyna pachnie upojnie...