Stomp with me...
04 November 2005
Można chyba rzec, że wróciłam do początków. Co tydzień ląduję na STEP BASIC-u, ale to nie jest straszne. Co tydzień Anka robi mi i K. wstręty za ten basic, ale to też nie jest najgorsze. Najgorsze jest to, że mnie to bawi! Przez godzinę zupełnie bezmyślnie wchodzę po schodach w najprostszych układach na świecie. Przez godzinę słyszę ciągle to samo: od pięty!, stopa pod kolano!, prawo, lewo! I sprawia mi to tak ogromną przyjemność, że zastanawiam się, o co właściwie biega? Wychodzę zgrzana, spocona jak dawno, nawet po najlepszym advance, i wracam do domu z uśmiechem. Czy ja naprawdę jestem aż tak bezmyślnie nastawiona do życia? Brak mi ambicji? I czemu do cholery dopiero tam, na tym nieszczęsnym podstawowym stepie stwierdzam, że ja to jednak lubię? Że kocham zmęczenie, pot, muzykę. Że kocham się ruszać. Że fitness wrósł już we mnie, w moją psychikę i rytm serca, i że jest nieodłączną częścią mojego świata. Pośród plątaniny kroków, skomplikowanych układów, jest ambicja, skupienie i zmęczenie, ale nie ma radości - tylko chęć bezbłędności, doskonałości kroków. Może chęć pokazania, że umiem? Pozory, pozory, pozory. A tu jestem ja i step. I rytm w żyłach - łup, łup, łup, łup. Znów odnajduję siebie i lubie to, o tak.