NIE
29 May 2018
Wróciliśmy kilka dni temu, powoli mija nam jet lag, przechodzi popowrotna depresja, wsuwamy się w znane nawyki i rytuały, zapadamy w ten dobrze znany stan rutyny, gdzie rano kawa, potem praca, po południu rozważania nad obiadem, a wieczorem zgon ze zmęczenia.
Ten urlop był jednak na tyle inny, że wróciłam z postanowieniami i siłą do zmian. Kiedy idziesz pod górę w świątyni i czujesz, że zaczyna buntować się serce, wiele rzeczy się nagle układa w głowie. Kiedy po wyjściu z samolotu kostek od nóg nie widać pod opuchlizną, a prawa ręka boli nawet przy trzymaniu kubka - zaczynasz sobie zdawać sprawę, jakim idiotą jesteś.
Jestem idiotką. Całe życie haruję jak głupia, bo nie umiem powiedzieć NIE. Bo zżera mnie poczucie winy wobec innych, nigdy wobec siebie. I to mnie w końcu zabije. Nie choroba, nie wypadek, sama się zabiję z poczucia winy i obowiązku.
No więc NIE. Nie odbierajcie tego źle. To w większości wypadków nie WY, tylko JA. Ja, która potrzebuje czasu dla siebie. Dla przyjaciół, znajomych, rodziny. Dla walnięcia się z książką na kanapie i czytanie do upadłego, a nie na czas. Do wyjścia na ćwiczenia czy rehab, żeby nie skończyć jako kaleka, bo nadmiarowe 15 kg to już mam. Do przygotowania sobie wreszcie normalnego jedzenia, zamiast klepania kolejnego kodu. Bo to co dla Was jest "godzinką mojego czasu", to dla mnie jest kolejną godziną przy komputerze, na głodnego, po której padam na ryj. Bo ja przy komputerze spędzam nie tę "godzinkę", ale 10 godzin dziennie pracując. Nie grając, nie oglądając filmów, pracując. I już mam dość.
Wiecie o czym marzę? O dniu, w którym będę mogła po prostu posiedzieć i pogapić się przed siebie. I nie myśleć, że zaraz muszę wracać do pracy.
Więc NIE.