Paragliding z pingwinem
10 February 2006
Jestem rozkapryszona. Czytam o Antarktydzie i nagle cały świat skupia się na jednym pragnieniu - zobaczyć pingwina. Gość z naszego zaprzyjaźnionego biura podróży bynajmniej mi nie ułatwia - doskonale wie, że trafił na wariatkę. Słysząc egzotyczne nazwy miejscowości poza granicami kraju, moja asertywność zanika w tempie Voyagera (62 tys. km/h). Dostałam stertę katalogów i czytam, zakreślam, planuję. Jeśli w to lato pojadę gdzieś tanio, następnej zimy będzie mnie stać na Chiny albo rejs po Karaibach. Gdybym dała radę dwa lata z rzędu jeździć bez większych wydatków - otwiera się możliwość odwiedzenia Kenii oraz Indii i Nepalu. Ale moje kochana Antarktyda jest jednak poza granicami moich możliwości - 20 tys. w najbliższym czasie na pewno nie uzbieram. Mroziu się ze mnie nabija i raczy kumpli w pracy opowieściami, co znów głupiego wymyśliła jego kobieta i jaka lokalizacja na Ziemi jest najwyżej w moim prywatnym rankingu miejsc do zwiedzenia. Ale jemu też się oczy świecą, gdy mu podtykam pod nos paragliding lub rafting na Riwierze Tureckiej. Kręcą nas sporty ekstremalne. Kumple Mrozia natomiast śmieją się i pukają w czoło - oni się budują. Wiecie co? Żal mi ich.