Kiedyś znajdę dla nas dom... i się z niego wyprowadzę
19 April 2006
Mój nowy dom. Cały czas jest to dla mnie jeszcze nierzeczywiste. Pomimo tego, że mam klucze. Pomimo tego, że jestem tam prawie codziennie. Pomimo tego, że stałam dziś na straży naprawiania usterek. Miałam godzinę wolną, więc poszłam na kawę do Active'a. Nadal mam blisko - to w sumie jeden z wielu czynników, który zadecydował o tym, że to właśnie tu chcę mieszkać - około 10 minut. Wychodzę z klatki, schodzę z górki do wiaduktu, a potem to już prosto jak w mordę strzelił. I nawet swojsko się czuję po drodze, jakbym chodziła nią przynajmniej od paru lat. To dziwne, jak bardzo lgnę do tej okolicy. To przecież już moja czwarta przeprowadzka, ale zawsze w końcu ląduję w pobliżu. Nawet ponad 10 lat na Pogodnie nie zabiło we mnie tego uczucia. Tak naprawdę tu jest mój dom. Dopiero teraz rozumiem moją mamę i Krzyśka - to mieszkanie zostaje w człowieku, ci ludzie, ten układ ulic. Sprawia, że już zawsze inne miejsca są tylko namiastką. Czy moje nowe mieszkanie będzie na tyle dobrą imitacją, że da radę zabić to uczucie? Ważne, że jestem w pobliżu i że zawsze mogę tu przyjść, choć to już nie to samo. Nie umiem sobie wyobrazić tej ulicy bez możliwości wstępu do tego mieszkania. Ulica obca jak każda inna? Nie, niemożliwe. Oddałabym wszystko za te kasztany za oknem, za te firanki rozwiewane przez wiatr. Już niedługo...