Step by step
04 January 2006
Drugie rowerki u Mitsu za mną. Tym razem przeżycie szalenie bolesne, bo kolano nie podziela mojego entuzjazmu. Mimo wszystko - jakoś jadę. W znaczący sposób pomaga mi fakt, że głównie w pozycji drugiej, podczas gdy inni dobijają pośladki, ale też dobrze. Kiedyś nie byłam w stanie przejechać nawet trzech piosenek, teraz wytrzymuję wszystko. Tylko nie za dobrze mi na samym końcu i nie wiem, ze zmęczenia czy bólu. Anemię wykończyłam końskimi dawkami żelaza, może pora załatwić kolano chirurgiem? No i badanie krwi trzeba by zrobić, sporo czasu minęło od ostatniego. Zabawne, jak Active zmienił moje życie, jakiemu praniu poddał mój umysł i poglądy. W pewnym sensie, gdy było bardzo źle, wariacka fascynacja Anką pomogła mi przetrwać. Tak, jakby ktoś podniósł mnie za ramiona z ziemi, otrzepał kurtkę, spojrzał w oczy i stwierdził: "No, już dość. Teraz pokaż, że jesteś dzielną dziewczynką." I jeśli jest coś, czego naprawdę obecnie żałuję, to fakt, że pozwoliłam temu zaniknąć, że w sumie sama się odsunęłam. Patrząc dziś, jak zabawnie rusza biodrami, stwierdziłam, że nadal jest dla mnie kimś wyjątkowym. To ona pokazała mi fitness, a fitness uratował mi życie. Inaczej myślę, inaczej podchodzę do samej siebie, bardziej siebie cenię. I mozolnie, powoli, z trudnością, próbuję odbudować coś, co głupio zniszczyłam w sobie przez ostatni rok. Miłość do ruchu. Może kiedyś, stawiając kolejny krok na stepie, znów poczuję, że ciemność istnieje tylko po to, żeby definiować światło. I że nie ma takiej granicy, której nie mogłabym pokonać. Promień światła tańczy wraz ze mną, łowię każdy ruch, nim nadejdzie ciemność