1000 words
27 December 2004
Mickiewicz zaszalał, połączył stek bzdur przy pomocy banalnego rymu i został okrzyknięty wieszczem. Teraz w szkołach męczą nim polską młodzież, wychwalając jego dzieła ku chwale ojczyzny. Wałęsa nawet nie umiał rymować, jak go przez mur podsadzali Amerykanie, a teraz w USA jest utożsamiany z polskością. Luis Armstrong obudził się któregoś ranka i zanucił: "Oh, how a wonderfull world" i jego głos trwa do dziś. Ja budzę się co rano, wyglądam przez okno i myślę to samo, ale jak próbuję śpiewać to mnie psami szczują. Taki Bill Gates dla odmiany stworzył oprogramowanie, na które klną miliony ludzi na całym świecie. "My software never has bugs. It just develops random features", jak ktoś to kiedyś powiedział. Ale to dodatki, które przejdą do historii. A ja? Nie zostawię po sobie pomnika trwalszego niż ze spiżu, niczym Horacy. Chciałam napisać tragikomedię w trzech aktach o zabarwieniu politycznym, ale... po co pisać? Wystarczy skompletować archiwalia z nagrań jakże licznych komisji. Co i kogo tu ośmieszać, skoro całą pracę wykonali sami zainteresowani? O talentach muzykalnych bezpieczniej zapomnieć, Picasso to może ze mnie i by był, ale ja nie chcę czekać do 50-lecia własnej śmierci, żeby zobaczyć, że moje dzieła coś wniosły. Dłutkiem to sobie mogę... w zębach podłubać. No i kicha. A chciałam... stworzyć dzieło wiekopomne. Już nawet nie na miarę świata, ale chociaż na miarę narodu. Jakiegoś niewielkiego. Malutkiego całkiem... Ja chciałam tylko... zmienić ten świat... Chciałam... jak Yuni... Just become.