III Maraton Mikołajkowy
11 December 2004
Tak sobie myślę, że przegięłam. Wrodzona duma i optymizm powstrzymują mnie jedynie od nazwania siebie idiotką. Ból w kolanie utwierdza mnie w przekonaniu, że duma nie ma nic do powiedzenia. A boli, oj boli. Ale nawet dobrze się bawiłam. Szczególnie na Havana Step u Agaty, rany, dawno się tak nie śmiałam. Z lustra śmiało się do mnie coś, co przypominało mnie i próbowało ruszać biodrami. Boskie to było. Ręce nie ułatwiały sprawy. Cool. Ale... no właśnie ale... Doszłam do wniosku, że mnie to nie bawi. Nie machanie biodrami, ale takie imprezy. To znaczy też źle. Nie bawią mnie zajęcia na takim poziomie. I nawet wiem, dlaczego. Odkrywcza dziś jestem, nie ma co! Nie bawią mnie, bo trzeba na nich myśleć. Bo trzeba pilnować kroków, kombinować, a ja... Mnie się zwyczajnie, najnormalniej w świecie nie chce! Bo na to trzeba mieć dzień, a ja, po kilku godzinach klepania kodu, po kilku takich dniach w tygodniu, normalnie nie mam ochoty wysilać mózgownicy. Do tego jeśli się nie dojada i niedosypia, no to trudno mówić o formie. Zdycham już po godzinie. Ale na razie nic na to nie poradzę, więc ignoruję problem. Tylko chyba dam sobie spokój na razie z hopkami w stylu Ani i szaleństwami Agi. Bo tylko się frustruję i do niczego nie dochodzę. Nic na siłę, weź większy młotek - jak to moi znajomi powiadają. A skoro mam ochotę się lenić... no to niech ktoś mi w tym spróbuje przeszkodzić :D