Tylko koni, tylko koni żal...
24 November 2004
Powinnam pracować, ale jakoś się nie złożyło. Naciągnęłam Babcię na opowieści i nagle zrobiła się 13:00. Chyba nigdy sama nie narzuciłam jej tego tematu do tej pory i chyba wiem, dlaczego. Wojna. Łzy w oczach Babci, gdy wspomina o pierwszej mszy brata swojej matki, o prowizorycznym bunkrze w piwnicy. I o tym, jak irracjonalnie się zachowywali ludzie. Ale chyba gorszy niż te łzy, jest ten obojętny ton, gdy mówi, jak wróciła na szosę: "I jechałam, nie patrząc na boki, bo nie mogłam im pomóc. Patrzyłam w dół i jechałam. A pod kołami było tyle krwi. I największe wrażenie wywarły na mnie nie jęki ludzi, ale krzyki i płacz ranionych koni." Dziwnie o tym słuchać. I dziwnie słuchać, że potem było normalne życie. I wcale nie było tak źle. Że pomagali Polacy, Rosjanie i Niemcy, w wielu przypadkach właśnie Niemcy. Babcia wyszła z transportu, pradziadka z innego transportu wyciągnął Niemiec. Potem, w czasie okupacji, Niemiec czuwał nad "mala córka" i każdy wiedział, że "mala córka" nie wolno tknąć. I cała moja rodzina przeżyła... Szczęście, mnóstwo szczęścia. Bo przecież nikt nie kazał zjechać im z drogi przed nalotem, po prostu były zmęczone i usiadły pod krzakiem w polu. Przez czysty przypadek i chyba kretynizm powodu udawało im się przejechać przez zamknięte i zaminowane mosty. I fakt, że prababcia zamówiła odbudowanie domu w Siemianowie i zapłaciła dzień przed tym, jak pieniądze straciły na wartości, to też fart. "A kiedy dojechałyśmy na miejsce, Kutno właśnie było bombardowane. Gdy dotarłyśmy do kościoła, brat mamy się odwrócił i powiedział 'Msza zakończona' i wtedy wszyscy się popłakali..." Niektórzy po prostu żyją. A życie im w tym pomaga, jak może. Słucham i się utwierdzam w tym przekonaniu.