świata prorocy
05 December 2003
Są grupy, w których zajęcia prowadzi się z przyjemnością. Ta do nich nie należy. Każde zdanie, każdą informację trzeba od nich wyciągać na siłę. I pozostaje nieodparte wrażenie, że jest się kimś zbędnym, że przychodzą i siedzą na zajęciach z łaski. Zadają głupie pytania, byle tylko ośmieszyć, pokazać, że mają człowieka w d...
Przyzwyczaiłam się już, że wchodząc po raz pierwszy na zajęcia jestem oceniana. Często negatywnie. "Głupia kobietka, ucząca ekonomii - po co to komu? Co ta gówniara może wiedzieć o informatyce?" Później nadal jest podobnie - ocena za oceną: jest miła i prowadzi zajęcia na luzie to pewnie koła nie zrobi na serio. I potem są ZONKI. Czy gdybym była mężczyzną traktowano by mnie ostrożniej?
Studentom trudno jest zrozumieć, że jako doktoranci niewiele mamy do gadania. Co z tego, że wolałabym prowadzić bazy danych albo webmastering? Jestem na takiej a nie innej katedrze i muszę akceptować to, co mi przydzielają. A to, że dobrze czuję się w ekonomice? A czemu nie? Czy gdybym mamrotała pod nosem z książki, albo wprowadzała referaty bardziej by mnie szanowano? A może ja bym chciała tych ludzi czegoś naprawdę nauczyć? Nie tylko odbębnić swoje i iść do domu?
Uważam, że w tej epoce człowiek powinien mieć rozeznanie w wielu dziedzinach, bo nigdy nie wiadomo, dokąd trafi. Czepianie się jednego zawodu jest w obecnej sytuacji głupotą. Tylu moich znajomych ze studiów robi teraz coś zupełnie innego niż zamierzali. Smutna rzeczywistość...
I potem patrzę na tych jełopów śmiejących się głupio z jakiegoś żartu i mam ochotę to wszystko cisnąć w cholerę. A niech będą niedouczeni, niech idą przez życie z przeświadczeniem, że są najwspanialsi i najmądrzejsi, że im się wszystko należy. Życie ich w końcu gdzieś, kiedyś kopnie. A oni i tak nie będą potrafili zrozumieć...
A mnie zależy... jeszcze... nadal.