Wrzesień
04 September 2020
Jesień. Już.
Co u mnie? Hmm, koronawirus mnie wkurza, bo pokrzyżował mi plany wakacyjne. Miał być Wietnam, potem Chorwacja, a będzie domek nad jeziorem w ukochanej Polszy. Jakimś cudem zahaczyliśmy w sierpniu o Budapeszt, bo od kilku dni Węgry znów zamknięte.
Ale jakoś leci. Polsza też niezgorsza, odwiedzę wreszcie Gdańsk. A w październiku Sudety. Samotnie z aparatem. Złapię oddech.
W pracy leci - posiadanie dream job kosztuje mnie dużo, ale niesie też sporo satysfakcji. Bezpieczeństwo finansowe i kasa na zachcianki też ważna. Kupno trzech par butów w ciągu tygodnia to coś, co przechodzi dla budżetu bez echa.
29 sierpnia Chibi odeszła. Mieszkając z nią przez tydzień tuż przed, emocjonalnie dostałam w dupę, miałam jednak okazję się pożegnać. Starość kotów to zdzira. Zresztą, chyba każda starość.
A ostatni tydzień spędziłam z kolei na Niedziałkowskiego z Koteuszem. Jest coś w tym mieszkaniu takiego.... nie ważne, jak się zmienia - śpiewa mi w duszy. Ten ostatni korzeń, najsilniejszy, najmocniej wplątany w krwiobieg. Dowód na to, że ludzie, których kochałam, istnieli. I że ja istniałam.
Jesień. Już. Koszmarnie zmęczona jestem.
Ale trwam. Jak zawsze. Mam to po nich - poddanie się nie śpiewa w moim krwiobiegu. Po prostu nie.